Chciałbym opowiedzieć pewną surrealistyczną historię. Był sobie żeglarz, który postanowił uzyskać patent kapitana morskiego. W tym celu wraz z innymi chętnymi chodził na kursy.
Po szkoleniu jego kolegom udało się zdać egzaminy, a jemu nie. Gdy w końcu zdał przy kolejnym podejściu, dawni znajomi dowodzili już własnymi statkami, a jemu nie chciano powierzyć żadnej łajby. Zamiast dalej się uczyć, by ich dogonić, on przed ołtarzem w kościele przyrzekł, że tamci go jeszcze popamiętają. Tak czekał i czekał na możliwość zemsty, aż tu się nagle okazało, że szwagier jego ciotecznego brata został przywódcą państwa. Ów przywódca wyznawał prostą zasadę w polityce kadrowej; urzędnik może nic nie potrafić, ale musi być swój. I w ten sposób ów kapitan został mianowany ministrem żeglugi. Od razu po objęciu urzędu przygotował projekty aktów, które miały zreformować żeglugę w kraju. Minister zwołał konferencję prasową, na której ogłosił, że jego celem jest, by statki pływał bezpieczniej, szybciej, dalej i mogły zabrać więcej ładunku. Następnie minister przedłożył Izbie Morskiej projekt swoich ustaw.
Przy ich odczytywaniu przed Izbą okazało się, że w projektach nie było śladu po tym, o czym mówił minister. Projekt dotyczył tego, by wszystkich dotychczasowych kapitanów wymienić na nowych, przy czym nie miało znaczenia czy ci nowi będą prawdziwymi kapitanami i będą mieli jakiekolwiek doświadczenie w prowadzeniu statków.
Marszałek Izby Morskiej, nie przejmując się szczególnie, że kapitan, niebędący kapitanem, może rozwalić statek, kazał głosować projekt, a prezydent Izby Morskiej go podpisał.
Po wprowadzeniu nowego prawa przystąpiono do realizacji pomysłu ministra i powołano Żeglarską Radą Konsultacyjną, która miała wskazywać nowych kandydatów na kapitanów.
Do nowej Rady mianowano głównie pszczelarzy. Odbyło się to zgodne z pomysłem ministra, który uznał, że jeśli członkami Rady zostaną żeglarze, to będą mieli własne zdanie, jeśli zaś będą nimi pszczelarze, to nie będą mieli pojęcia, o czym decydują i będą postępować zgodnie z wytycznymi ministra. Rada zaczęła szukać kandydatów na nowych kapitanów, którzy mieli równocześnie wstąpić do Żeglarskiej Izby Porządkowej i w niej decydować co robić z dotychczasowymi kapitanami.
Zaczęto przeszukiwać pobliskie bary, spelunki i areszty, aż w końcu udało się znaleźć kilku chętnych na stanowiska kapitanów, którzy w swojej dotychczasowej karierze nie zaszli powyżej stanowiska marynarza, po czym wręczono im kapitańskie pateny.
Ci nowi kapitanowie objęli przydzielone im statki i zaczęli polować na dotychczasowych kapitanów. Mniejszością głosów wybrali również Pierwszą Prezes Kapitanów, której dotychczasową główną zasługą było bezgraniczne uwielbienie dla ministra żeglugi.
Dalej wszystko również toczyło się zgodnie z założeniem reformy. Pszczelarze mianowali nowych kapitanów niebędących kapitanami, a ci, by ukryć brak swoich kompetencji, starali się zatrzymywać pozostających jeszcze na wolności prawdziwych kapitanów, by doprowadzić do sytuacji, w której już nikt nie będzie wiedział, jak wygląda prawdziwy kapitan.
Formalnie wszystko było w porządku, czyli zgodnie z nowym prawem, problem polegał jednak na tym, że nie umiejący żeglować kapitanowie powodowali coraz więcej katastrof.
W końcu wzbudziło to zainteresowanie Międzynarodowego Trybunału Morskiego, który po zbadaniu sprawy orzekł, że Żeglarska Izba Porządkowa nie ma prawa funkcjonować, a należący do niej kapitanowie nie są kapitanami i dlatego nie mają prawa wychodzić w morze.
Usłyszawszy to, Minister przerzucił organizacyjnie kilku kolegów wchodzących w skład Izby Morskiej, która uchwaliła przygotowana przez niego reformę do Krajowego Trybunału Morskiego, który stwierdził, że w kwestii czy kapitanowie niebędący kapitanami potrafią prowadzić statki, czy nie, Międzynarodowy Trybunał nie ma nic do powiedzenia i ma się do tego nie mieszać. Minister, po usłyszeniu decyzji Krajowego Trybunału Morskiego, którą zresztą sam przygotował, oświadczył, że nikt nie będzie mieszać się w kompetencje jego kapitanów, a uwielbiająca ministra I Prezes Kapitanów nakazała kapitanom niebędącym kapitanami pływać jeszcze więcej. Wtedy prezes Międzynarodowego Trybunału zdenerwował się i oświadczył, że w takim razie on nie tylko nie wpuści żadnego statku z lewym kapitanem na międzynarodowej wody, ale dodatkowo na to całe towarzystwo nałoży kary. Prezes Kapitanów zorientowała się, że jeśli kary zostaną nałożone, a statki nie wypłyną, to ktoś może za to odpowiadać i tym kimś będzie zapewne ona. Wtedy złapała za papeterię i zaczęła pisać do Prezydenta Izby Morskiej i jej Marszałka, że sprawa jest poważna. I nagle, po kilku latach, wszyscy się zgodzili z tym, że jeśli flotylle prowadzą marynarze udający kapitanów, to może być to niezgodne z przepisami Międzynarodowej Ligi Morskiej, które trzeba respektować. Zrozumieli to Marszałek Izby, który kazał głosować nielegalne przepisy, Prezydent tej izby, który te nielegalne przepisy podpisał i mianował nielegalnych kapitanów, oraz Prezes Kapitanów, która tylko dzięki nielegalnym przepisom została Prezesem. Gdybym próbował Państwa przekonać, że ta surrealistyczna historia zdarzyła się naprawdę, nikt by mi nie uwierzył. Gdybym dodał, że wszyscy jej bohaterowie są nadal na wolności, wybuchlibyście śmiechem. No cóż, my Polacy postanowiliśmy dowieść światu prawdziwości słów Williama Shakespeare, że „Więcej jest rzeczy na ziemi i na niebie. Niż się ich śniło naszym filozofom”.
Jacek Dubois jest adwokatem, członkiem Izby Adwokackiej w Warszawie. Specjalizuje się w prawie karnym, w tym w prawie karnym gospodarczym i sprawach o ochronę dóbr osobistych. Od 2012 roku jest wiceprzewodniczącym Trybunału Stanu.