Dożyliśmy oto czasów, kiedy klasyczne teorie, mające uchronić nas przed nieprzewidywalnością gospodarczych fluktuacji, okazały się nieprzydatne. Nikt nie wie, jak będzie wyglądać świat w cieniu COVID-19 za dwa–trzy miesiące, a co dopiero mówić o prognozach na najbliższe lata.
Mamy do czynienia z jedną z tych nadzwyczajnych sytuacji, w której nawet część ortodoksyjnych liberałów nie neguje słuszności stymulowania gospodarki przez państwo. Również polscy eksperci zwracają uwagę na to, że kryzys nie może wyhamować ważnych dla rynku publicznych inwestycji. Zwłaszcza w obszarze infrastruktury.
Koronawirusowy kryzys zastał Polskę w trakcie planowania potężnych inwestycji. To z jednej strony projekt budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, przekop Mierzei Wiślanej, z drugiej – kolejne inwestycje w drogi i w remont szlaków kolejowych. Jak dotąd sektor infrastrukturalny ucierpiał w mniejszych stopniu niż inne branże. To tyleż efekt kontynuowania inwestycji, co zapowiedzi rządu, że z ambitnych planów nie zamierza rezygnować. A przecież optymizm (oparty na konkretnych przesłankach) jest jednym z czynników stymulujących ożywienie gospodarcze.
W lipcu wskaźnik PMI dla polskiego przemysłu przekroczył – mimo kryzysu – wartość 50 punktów i sięgnął niemal 53 punkty. Ostatni raz udało się to w listopadzie 2018 r., a od tego czasu ekonomiści zwracali uwagę na postępujące spowolnienie w naszym przemyśle. Kondycja branży infrastrukturalnej w ciężkich czasach na pewno w części przyczyniła się do tej niespodziewanej zwyżki. Teraz rolą państwa jest, mówiąc kolokwialnie, chuchanie i dmuchanie na pozytywnie nastawionych przedsiębiorców. I, oczywiście, stworzenie im warunków do rozwoju na przekór recesji.
W ostatnich miesiącach Instytut Staszica opublikował serię analiz na temat pożądanego kierunku polityki polskiego państwa w zakresie inwestycji, również infrastrukturalnych. Instytut Biznesu przygotował raport poświęcony polskim inwestycjom kolejowym. Z kolei w mediach pojawiło się sporo wypowiedzi ekspertów na temat kierunków inwestycji publicznych. Z tych niezwykle interesujących opracowań wyłania się jeden wniosek: pandemia nie tylko nie powinna być pretekstem do zawieszania lub przesuwania w nieskończoność potrzebnych i ważnych projektów, ale może być jedyną w swoim rodzaju okazją do wyeliminowania problemów, które nękają polskie firmy.
Jednym z nich jest zadziwiająca lekkość, z jaką zamawiający podejmują decyzje o przesunięciu, a nawet zawieszeniu przetargów i ogłoszenia ich rozstrzygnięć. Udział w dużym przetargu dla firmy nie jest tym samym, czym wysłanie CV w odpowiedzi na ofertę zatrudnienia. Po pierwsze – to spore koszty związane z przygotowaniem dokumentacji i obsługą prawną. Po drugie – to konieczność zabezpieczenia potencjału dla realizacji inwestycji. Nie sposób przecież kompletować zespołu i szukać kontrahentów dopiero od momentu rozstrzygnięcia postępowania. Urzędnicy zdają się tego nie dostrzegać. Owszem, nie sposób przewidzieć wszystkiego i zdarzają się sytuacje, w których decyzje muszą być wydane później. Biznes ma jednak wrażenie, że częściej wynika to z biurokratycznej indolencji niż z rzeczywistej potrzeby.
Kryzys wymusza oszczędności, ale oszczędność nie oznacza ignorowania rynkowych realiów. Zmorą polskich przetargów w zakresie infrastruktury jest zakładanie przez zamawiającego bądź nierealnych, bądź bardzo usztywnionych budżetów, nie uwzględniających np. wahań cen materiałów czy spodziewanego zwiększenia kosztów pracy. Wg wspomnianego opracowania Instytutu Biznesu, w przypadku inwestycji kolejowych suma przekroczeń cenowych, mierzona między najniższą ofertą w przetargu i ceną szacowaną przez PKP PLK, przekracza 10 mld zł.
Przez długi czas dyskutowano o zmianie nieracjonalnych przepisów. Teraz czasu na dyskusję nie ma, po prostu trzeba je zmienić.
Z jednej strony mamy duże potrzeby w zakresie modernizacji polskiej infrastruktury kolejowej, z drugiej – firmy, które dysponują i doświadczeniem, i zapleczem. Trudno wyobrazić sobie lepszą okazję do stymulowania gospodarki w sposób, który przyniesie wszystkim wymierne korzyści. Do tego, co państwo powinno zrobić w tym zakresie, dodajmy stymulowanie aktywności banków, które mogą finansować działalność podmiotów zaangażowanych w realizację inwestycji.
Politycy rwą się zwykle do pełnienia funkcji sterników gospodarki. Szczególnie, kiedy ta płynie na spokojnych falach. Więc teraz, w czasie sztormu, mogą wreszcie spróbować swoich sił. Ze świadomością ogromnej odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa – za przyszłość wielu branż, z infrastrukturalną na czele. Polskim czempionom trzeba nie tylko ułatwić przetrwanie – trzeba pomóc im wykorzystać ten czas do zdobycia sił dla ekspansji na rynki zagraniczne. Historia oceni naszych decydentów, czy zdali ten trudny egzamin z zarządzania polską gospodarką w czasie szalejącej pandemii…
Arkadiusz Bińczyk, ekspert medialny i historyk, współautor książek „Poczet przedsiębiorców polskich. Od Piastów do 1939 roku” i „Świat szlachty polskiej. Dzieje ludzi i rodzin”.