Stopa bezrobocia spadła we wrześniu do 5,1 proc. To najniższy poziom od początku okresu zmian ustrojowych w Polsce. Trudno tego faktu nie uznać za sukces. Choć oczywiście dla wielu pracodawców brak ludzi do pracy, bo tak należy także odczytywać ten wynik, jest poważnym problemem.
W lutym 2003 roku, a więc szesnaście lat temu, odnotowaliśmy w kraju najwyższy poziom bezrobocia w okresie od zmian ustrojowych przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wyniósł on 20,7 proc. Pamiętam doskonale moment publikacji tych danych. Przeglądałem wtedy informacje o sytuacji na rynku pracy w różnych krajach Europy. Lata 2001 i 2002 to był okres hamowania gospodarek na całym świecie. Jego pierwotną przyczyną było pęknięcie internetowej bańki spekulacyjnej na światowych giełdach w 2000 roku. Potem mieliśmy atak na WTC i pogłębienie problemów gospodarczych. Także w Polsce był do trudny czas. Obserwowaliśmy na przykład niespotykane dotąd zatory płatnicze. Z drugiej strony za chwilę, w 2004 roku, Polska miała wchodzić do Unii Europejskiej i wszyscy zastanawialiśmy się, jakie zmiany, także na rynku pracy, będzie to ze sobą niosło. Poziom bezrobocia w Hiszpanii wynosił wtedy niecałe 12 proc. Hiszpania, nieco tylko większa pod względem liczby ludności, która przeszła drogę szybkiego wzrostu zamożności, wydawała się wtedy dla nas wzorem. Dzisiaj wciąż jest to kraj bogatszy, ale akurat pod względem poziomu bezrobocia jest na zupełnie innym biegunie. Wskaźnik wynosi tam obecnie 14 proc. W Polsce 5,1 proc. Choć oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że poziom wynagrodzeń i system zabezpieczenia bezrobotnych w Polsce i w Hiszpanii wciąż znacznie się różnią. Na korzyść Hiszpanii oczywiście.
We wrześniu 2008 roku poziom bezrobocia w Polsce spadł poniżej 9 proc. W ciągu pięciu lat odnotowaliśmy zatem bezprecedensowy sukces. Gospodarka pędziła, tworząc nowe miejsca pracy. Jednak, o tym także musimy pamiętać, dwa miliony naszych rodaków wyjechało. Oczywiście wyjeżdżali nie tylko ci, którzy nie mogli w Polsce znaleźć zajęcia. Tak czy inaczej jednak czynnik ten poprawiał statystyki rynku pracy. Przynajmniej w kwestii notowanego bezrobocia.
Potem mieliśmy kryzys 2008-2009 i drugi 2012-2013. W efekcie na początku 2014 roku, czyli pięć i pół roku temu, w Polsce było 14,4 proc. bezrobotnych. Znowu weszliśmy na ścieżkę szybkiego wzrostu i właśnie dlatego mamy to, co mamy. Warto przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że obecny spadek bezrobocia, ponieważ zaczął się ze zdecydowanie niższego poziomu, nie 20,7 proc., ale 14,4 proc., przy podobnie jak w latach 2003-2008 bardzo dobrej koniunkturze, zaprowadził nas w okolicę poziomu tzw. bezrobocia strukturalnego czy też normalnego. Jest pewna część zdolnych do pracy, którzy z różnych powodów nie chcą lub nie mogą jej podjąć. Oczywiście przy danych warunkach, na przykład przy danym wynagrodzeniu. Ale rejestrują się oni jako bezrobotni. To jest właśnie bezrobocie strukturalne. Szacujemy, że w naszym kraju jego poziom to około 4-4,5 proc. Oznacza to, że w Polsce są już naprawdę niewielkie rezerwy, jeśli chodzi o poszukiwanie pracowników. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie dwa miliony osób, głównie z Ukrainy, zatrudnionych obecnie w naszym kraju. To zbliżenie się poziomu bezrobocia do poziomu bezrobocia strukturalnego prowadzi do tego, że ostatnie lata oznaczały nie tylko sam spadek bezrobocia, ale także mocny wzrost realnych wynagrodzeń.
Oczywiście możemy dyskutować o tym, czy sposób prezentacji bezrobocia w Polsce jest efektywny. Stopa bezrobocia to ilość osób zarejestrowanych jako bezrobotni w stosunku do aktywnych zawodowo. Wiemy doskonale, że sam fakt zarejestrowania się w urzędzie pracy nie musi oznaczać, że szukamy zatrudnienia. Lub że go nie mamy – możemy przecież pracować nieoficjalnie. Nie zmienia to faktu, że przeszliśmy długą drogę. Od kraju o jednym z najwyższych wskaźników bezrobocia w Europie, do sytuacji, w której w wielu miejscach w Polsce szuka się ludzi do pracy. Do szczęścia brakuje nam tylko wyższych zarobków. We wspomnianej Hiszpanii, która przecież nie jest najbogatszym krajem UE, przeciętne wynagrodzenie to około dwa tysiące euro. W Polsce odnotowujemy mniej więcej 60 proc. tego poziomu. Z drugiej strony przeciętne wynagrodzenie wzrosło w Polsce w ciągu tych szesnastu lat z nieco ponad dwóch tysięcy złotych, do ponad pięciu tysięcy złotych. Nawet uwzględniając inflację, tu także zmiany są zatem widoczne.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Być może najważniejsza z punktu widzenia naszej ekonomicznej przyszłości. Tam, gdzie pracownicy się cieszą, tam pracodawcy niekoniecznie, a przynajmniej niekoniecznie z takim entuzjazmem, biorąc pod uwagę perspektywy. Brak pracowników będzie potencjalnie jednym z najważniejszych hamulców rozwoju naszej gospodarki. I nie łudźmy się, że zastąpimy ich robotami. Mówię tu bowiem o perspektywie lat, nie dziesięcioleci. I w tej kwestii mamy właściwie tylko trzy możliwości: zachęcanie emigrantów do pracy w Polsce, ściągnięcie Polaków, którzy wyjechali za granicę oraz aktywizację tych, którzy mogliby pracować, ale z różnych powodów nie chcą. Ale to temat na inny felieton.