Od października br. czynni podatnicy VAT muszą w miejsce dotychczasowych deklaracji składać dziwaczną hybrydę informatyczną będącą połączeniem deklaracji (bez obowiązującego prawnie formularza) oraz informacji o prowadzonej ewidencji.
zęść deklaracyjna tego dokumentu, obok utraty charakteru prawnie obowiązującego, niczym nie różni się od składanej od dwudziestu siedmiu lat deklaracji VAT-7 albo VAT-7K, czyli całe zamieszanie jest przysłowiowym zawracaniem głowy. Po co więc wciskano kit (z udziałem opiniotwórczych mediów), że likwiduje się już deklaracje w tym podatku? Przecież wszystko pozostaje po staremu poza pewnym drobiazgiem: wzór deklaracji nie obowiązuje już w sensie prawnym (nie jest przepisem prawa), więc wypełniając go wadliwie nie popełnia się czynu zabronionego (brak bezprawności czynu). Jeżeli o to chodziło autorom tej operacji, to na pewno im się to udało. Gorzej z drugą częścią nowego dokumentu, czyli raportowaniem ewidencji podatkowej. Podatnicy muszą podać w nim setki (jeżeli nie tysiące) dziwacznych informacji, których nikt do tej pory nie gromadził. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo są podatnikom do niczego niepotrzebne. Przykładowo po co gromadzić informacje na temat numerów dokumentów wewnętrznych, przy pomocy których potwierdza się dokumentowanie importu usług (dawniej faktury wewnętrznej), który zniósł „najlepszy” minister finansów Europy Wschodniej w roku 2014? Nie wiadomo. Po co odrębnie ewidencjonować dostawę towarów i świadczenie usług na paragonach o wartości do 450 zł? Nie wiadomo. Problem jest w tym, że informacje te są również zupełnie niepotrzebne władzy publicznej. Pracownicy organów skarbowych (prywatnie) uważają, że są to jakieś fanaberie warszawki i niech się nimi owa warszawka zajmuje. Urząd skarbowy niczego nie udowodni przy pomocy analizowanych „jotpeków”, bo nie zastąpią one kontroli dokumentów źródłowych i przesłuchań świadków. Gorzej, że w tychże informacjach o prowadzonej ewidencji nie ma obowiązku raportowania informacji ważnych, na podstawie których można by przynajmniej sformułować jakieś podejrzenia. Przykładowo – nie ma obowiązku raportowania: duplikatów faktur, faktur wystawionych na żądanie po dokonaniu sprzedaży (wystawiony wyłącznie na żądanie), faktur anulowanych, tzw. zeszyciku, czyli ewidencji korekt sprzedaży zarejestrowanych w kasach fiskalnych, rozliczenie w czasie ujemnej wartości sumy podatku należnego oraz sumy podatku naliczonego.
Składany co miesiąc raport o prowadzonej ewidencji jest przeciążony zbędnymi informacjami, a brak w nim tego, co jest ważne. Czy VAT to za trudny podatek, aby go doskonalić w ten sposób? Nie, ale przed laty dorwały się do niego tzw. anderseny, czyli medialni celebryci wychwalający swego czasu pod niebiosa zalety jego wspólnotowej wersji. Dziś siedzą cicho, bo podatnicy są przekonani, że ogłupiano ich z premedytacją, aby się dali wciągnąć w karuzele podatkowe, za które dziś muszą płacić pieniędzmi, zdrowiem, a nawet zniszczonym życiem. Co prawda już wyrzucono desant Antypisu z resortu finansów, ale pozostawił on bomby z opóźnionym zapłonem. Właśnie jedna ma niedługo eksplodować.
Na koniec pytanie do władzy: czy to prawda, że ów pomysł nowego „jotpeku” został podrzucony ministrowi jeszcze za czasów liberałów, a jego autorem jest podmiot zajmujący się międzynarodową ucieczką od opodatkowania? Jeśli to nieprawda, przyjmę to z ulgą.
Witold Modzelewski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Studiów Podatkowych