Społeczeństwo jest rolowane
Z dr. Bogusławem Grabowskim o tym, czy czeka nas kryzys, jak Polska sobie z kryzysami radzi i o rodzimym sukcesie gospodarczym, rozmawia prof. Paweł Wojciechowski.
Zacznijmy od 1989 r., kiedy mierzyliśmy się z kryzysem w finansach publicznych i hiperinflacją, która sięgnęła 640 proc. Jak sobie z nim daliśmy wówczas radę?
Mieliśmy wtedy bardzo dobrą politykę makroekonomiczną. Byliśmy wspierani przez doradców zagranicznych. Trzeba pamiętać, że Polska była bankrutem. W 1989 r. ogłoszono moratorium na obsługę słynnego zagranicznego długu po Gierku. Gdyby nie pomoc z zewnątrz, nie poradzilibyśmy sobie z tym. Wymienialność złotego, która została wprowadzona na początku 1990 r., była wsparta pomocą w wysokości 1 mld dol., na co składały się państwa najwyżej rozwinięte i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wkład rządu Stanów Zjednoczonych wyniósł 400 mln dol. Dziś nasze rezerwy walutowe to ok. 180 mld dol. To oznacza, że po 35 latach nie tylko nie musimy być wspomagani przez zagraniczne rządy, ale mamy własne wysokie rezerwy walutowe. Druga rzecz to to, że nasz ówczesny dług w stosunku do banków został zmniejszony o 50 proc. To była ogromna pomoc dla polskiego rządu. Był to też czas naprawdę ogromnych wyrzeczeń dla społeczeństwa. Ale perspektywa przynależności do świata zachodniego, jego zamożności, sprawiała, że ludziom z sukcesem udało się przejść proces transformacji.
Potem było wejście Polski do Unii Europejskiej. Akcesja w 2004 r., ożywienie gospodarcze wywołane napływem inwestycji zagranicznych. Czas zainteresowania Polską. Później przyszedł kryzys finansowy.
Jest kilka czynników, o których warto wspomnieć w tym kontekście. Pierwszy to płynny kurs walutowy. Kompletnie bez jakichkolwiek ingerencji. To nam na pewno bardzo pomogło. Złoty w ciągu miesiąca osłabł o kilkanaście procent, co spowodowało, że mieliśmy bufor walutowy, ale także permanentny wzrost popytu wewnętrznego. Przed tym kryzysem Polska rozwijała się w tempie między 5 a 6 proc. realnego wzrostu PKB rocznie. Napływ inwestycji zagranicznych trafił na okres, kiedy już mieliśmy wypracowane know-how w zarządzaniu przedsiębiorstwami. Mieliśmy już inwestycje i prawo gospodarcze dostosowane do prawa unijnego. Pamiętajmy bowiem, że żeby wejść do UE, musieliśmy nasze prawo dostosować do prawa unijnego i to w każdym zakresie, np. fitosanitarnym w rolnictwie. Jak sobie ktoś przypomni, jakie mleko pił i jakie kupował na przełomie lat 80. i 90., a jakie, jak już byliśmy w Unii Europejskiej, to uświadomi sobie zmianę. Rolnicy dokładnie wiedzą, ile wysiłku włożyli w to, żebyśmy mieli tak zdrową żywność, jak mamy obecnie. Wspomniane przeze mnie działania spowodowały, że podczas gdy inne kraje zanotowały ogromny spadek PKB od 5 do 6 proc., my w tym najgorszym okresie się rozwijaliśmy. Tempo wzrostu było powyżej jednego punktu procentowego.
Mieliśmy dwa dopalacze: napływ środków unijnych, ale przede wszystkim uczestnictwo we wspólnym rynku. To generuje ok. 20 proc. PKB na głowę mieszkańca.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Otóż na przełomie lat 70. i 80. mieliśmy największy wzrost naturalny ludności. Rodziło się wtedy ponad 700 tys. dzieci rocznie. Dla porównania w ubiegłym roku ledwo co powyżej 290 tys. I ci ludzie właśnie w tym okresie, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, mieli po 20-24 lata. Zaczynali swoją aktywność na rynku pracy. Na polski rynek pracy wchodziło ok. 50 proc. wzrostu podaży pracy w całej Unii Europejskiej. To sprawiało, że równolegle ze wzrostem inwestycji, kapitału, również zagranicznego, mieliśmy ogromny wzrost podaży pracy. Łączyło się to z wysokim bezrobociem, jednak ci ludzie, którzy wchodzili na rynek pracy, również powodowali przyspieszenie.
W tym miejscu przypomnę o słynnej przedsiębiorczości Polaków. Byłe NRD, czyli wschodnia część zjednoczonych Niemiec, miała nieporównywalnie większą pomoc finansową, budżetową i napływ kapitału, natomiast tam nigdy nie doszło do takiego boomu w zakresie przedsiębiorczości, liczby tworzonych nowych firm w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. To samo w Czechach czy na Słowacji. Ta przedsiębiorczość naszego pokolenia była jednym z ważnych czynników, które sprawiły, że tak dynamicznie się rozwijaliśmy. Sama polityka wewnętrzna, import know-how, nie dokonałyby takiego postępu w Polsce, gdyby nie ta wyjątkowa na tle Europy Środkowo-Wschodniej przedsiębiorczość Polaków.
Mieliśmy dobre instytucje. Wspinaliśmy się w rankingach Banku Światowego „Doing Business”. Potem przyszedł szok, bo nagle zaczęliśmy spadać we wszystkich rankingach, które oceniają regulacje, czyli instytucje. Nastąpiła transformacja regresywna, psucie praworządności, psucie klimatu inwestycyjnego. Jeśli chodzi o skomplikowanie systemu podatkowego, spadliśmy na samo dno.
W 2015 r. do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, pierwszy rząd, który nie był koalicyjny, miał wyłączną większość i w Sejmie, i w Senacie. Wraz z nim doświadczyliśmy pierwszego wpływu populizmu na politykę makroekonomiczną i strukturalną. Zaczął szybko rosnąć udział przedsiębiorstw państwowych i udziału państwa w gospodarce.
Nastąpiła tzw. polonizacja.
Nastąpił wzrost znaczenia własności państwowej, ale też upolitycznienie w sposobie zarządzania. Te populistyczne procesy sprawiły, że jesteśmy na pierwszym miejscu w ogóle w Europie, drudzy po Turcji, w części PKB produkowanej przez sektor publiczny, a on jest zdecydowanie mniej efektywny. Mamy też największy w Unii Europejskiej udział transferów socjalnych w wydatkach budżetowych i w relacji do PKB, więc i spadek stopy inwestycji. Ten słynny „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” premiera Morawieckiego zapowiadający, że konieczny jest wzrost stopy inwestycji, skończył się tym, że teraz mamy udział inwestycji w produkcie krajowym brutto na poziomie ok. 17 proc. przy średniej dla Unii Europejskiej 22 proc., a w takich krajach, jak Czechy, Słowacja czy kraje nadbałtyckie powyżej 25 proc. Zmieniło się też podejście młodych ludzi do przedsiębiorczości. Dla naszego pokolenia marzeniem była własna firma. Dziś marzenie młodych ludzi to praca w korporacji, work-life balance itd.
Polityka populistyczna, z którą mamy do czynienia od lat, jest nakierowana na utrzymanie władzy. Z badań wynika, że populizm rośnie, rządy populistyczne trwają dwukrotnie dłużej niż rządy niepopulistyczne, więc opłaca się prowadzić taką politykę, żeby utrzymać władzę. Gdzie my dziś w tym temacie jesteśmy?
Osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości to bez wątpienia okres populizmu. Zaznaczmy jednak, że jest to generalnie tendencja europejska i światowa. Podam za przykład rządy Macrona we Francji. On reprezentuje liberalny populizm. Obiecywał, że zliberalizuje Francję, a Francja liberalna będzie przewodzić w Unii Europejskiej, a samą Unię Europejską wstawi na nowe tory konkurencyjności, większego zjednoczenia itd. Czysta retoryka. Nic kompletnie z tego nie wyszło. Czyli populizm może być od skrajnego lewa do skrajnego prawa, poprzez populizm liberalny. Zwróćmy jednak uwagę na jedną bardzo ważną sprawę: cechą populizmu jest antyelitarność, czyli odcięcie się rządzących od tego, co się zawsze nazywało merytokracją.
Czyli evidence based policy – polityka publiczna oparta na dowodach.
Proszę popatrzeć, jak wyglądają składy wszystkich rządów, nie tylko PIS-owskich, ale obecnych także. Nie będziemy mieli innych przedstawicieli niż aparat partyjny. Mamy cztery partie koalicyjne, w których nie ma specjalistów. Trudno nawet znaleźć doradców, którzy pochodzą z tej merytokracji. Ja nie mówię o naukowcach, ale specjalistach w danej dziedzinie. Skład przyszłego rządu amerykańskiego pod przywództwem Donalda Trumpa to też skrajny populizm. Dziennikarz szefem obrony narodowej?! Podstawowym kryterium tworzenia rządów nie jest racjonalność makroekonomiczna, nie jest racjonalność w zakresie prowadzenia takiej polityki, która by dała wyższe tempo wzrostu, wyższy poziom życia, szybszy rozwój, tylko trwanie przy władzy. Najgorsze jest to, że świat wchodzi w okres bezprecedensowych wyzwań, chaosu. Zmienia się sytuacja geopolityczna, upada prymat Stanów Zjednoczonych, rośnie potęga Chin, a więc autorytarnego kraju. Mamy problem ze zmianami klimatu, z którego będą wynikały potężne migracje. Jak mówimy o ochronie granic na wschodzie z Białorusią albo granic południowych Unii Europejskiej, to ONZ szacuje, że do 2060 r. migracja z powodu klimatu, czyli nie za lepszym życiem, tylko za przetrwaniem, bo nie będzie wody i żywności, będzie dotyczyła ok. 690 mln ludzi, z czego zdecydowana większość, ponad trzy czwarte, to będą mieszkańcy Afryki i Bliskiego Wschodu. Oni będą szli do Europy dziesiątkami milionów. Nikt ich nie zatrzyma. I w tym momencie, tak pełnym wyzwań, zamiast lepszych, bardziej merytorycznych rządów, które rozwiązują długookresowe problemy, mamy przejście do populizmu!
Populizm rodzi kryzysy, zamiast je rozwiązywać?
Populizm może być autorytarny, ale może być też demokratyczny, jak już wspomniałem. Wiele rządów demokratycznych prowadzi politykę populistyczną. Społeczeństwa się do tego przyzwyczaiły. Jesteśmy najlepszym tego dowodem. Czy my jesteśmy zadowoleni, że będziemy mieli babciowe, że będziemy mieli rentę wdowią, że mamy zamrożone ceny energii elektrycznej? Jesteśmy. A czy zdajemy sobie sprawę, że w ciągu najbliższych trzech, czterech lat przez to nasz dług wzrośnie? Dług publiczny do PKB wzrośnie o 9 pp. Każda trzyosobowa rodzina w Polsce jest zadłużona na ok. 150 tys. zł. Każdy, nawet ten, kto się wczoraj urodził, już jest zadłużony na ponad 40 tys. Jeżeli mamy zamrożone ceny energii, to się cieszymy, że płacimy trochę mniej, a jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy, że dług nam przyrasta i jak tylko wzrosną stopy procentowe, to będziemy płacili więcej.
Kiedy mówimy o rolowaniu długu, to nachodzi mnie taka refleksja, że rolowani są także obywatele, bo oni są suwerenem. Cały czas podkreślamy nasze tożsamościowe korzenie. Suweren tego chce. Ale tak naprawdę czy suweren chce być zadłużony?
Populiści schlebiają powszechnym gustom. Oni mówią: tak, masz rację, jest źle. I masz rację, powinieneś dostać pieniądze, żeby ci było lepiej. Tego typu wzajemne sprzężenie, schlebianie gustom i prowadzenie polityki na podstawie tych gustów najlepiej widać na przykładzie składki zdrowotnej. Mamy jeden z najniższych udziałów wydatków na ochronę zdrowia w PKB. To jest ok. 5 proc. Dla porównania Czechy mają prawie 9 proc. Musimy zwiększać efektywność ochrony zdrowia, a co za tym idzie, zwiększać wydatki. A my kłócimy się o obniżenie składki zdrowotnej. Większość Polaków chce coraz większych transferów i pomocy państwa, i jednocześnie coraz mniejszych podatków i obciążeń. Tak się nie da. A politycy udają, że mogą zrobić i jedno, i drugie.
Mamy obecnie dobre czasy, mamy wzrost gospodarczy, mamy odbudowywanie inwestycji, ale tkwimy w procedurze nadmiernego deficytu. Zafundował nam ją poprzedni rząd. Jesteśmy też w kryzysie rozwojowym geopolitycznym, rozedrgani trendami populistycznymi. Z drugiej strony następuje wielka zmiana, taka oczekiwana. Czy to oznacza, że następuje zmiana paradygmatu? Musimy inwestować w obronność na wielką skalę, musimy budować mur na granicy.
I energetykę.
Tak, a bez transformacji energetycznej będziemy mieli droższą energię albo jej w ogóle nie będziemy mieli. Wracając jednak do pytania – czy sytuacja, w której obecnie jesteśmy, może być katalizatorem zmian? Czy wrócimy do polityki opartej na dowodach, na wiedzy? I będziemy robić reformy, które będą deregulować gospodarkę tak, żeby mieć większą wolność gospodarczą i jednocześnie pobudzać inwestycje? Czy będziemy dobrze kierować środki, nawet publiczne, żeby one dodawały impetu na sensowne inwestycje w energetyce czy w zbrojeniówce?
Słucham i się uśmiecham, bo mi się wydaje, że coraz bardziej lewitujesz (śmiech). Nie widzę niestety żadnego pozytywnego scenariusza. Ponieważ społeczeństwo jest przyzwyczajone do polityki populistycznej, to my nie możemy założyć racjonalnych, opartych na wiedzy metod przeciwdziałania różnym problemom, tylko musimy dalej stosować ten populistyczny język, dalej zwiększać transfery socjalne, bo jak tego nie zrobimy, to stracimy władzę. Jeśli do władzy dojdą niedemokratyczni populiści, będzie jeszcze gorzej. Moim zdaniem jedynym wyjściem z tego zaklętego koła jest niestety potężny kryzys. Świat wchodzi w chaos gospodarczy, podobnie jak było w Polsce w 1989 r. Polskie społeczeństwo bardzo cierpiało przy niemal 700-procentowej inflacji. Oprócz tego, że ceny rosły, to czekało się trzy dni w kolejce po jakikolwiek kawałek mięsa czy kiełbasy. Daliśmy jednak radę, przetrwaliśmy ten ból. Moim zdaniem świat czeka taki kryzys i dojście do takiego bólu, że ludzie już będą mieli dość i powiedzą: weźcie tych specjalistów, niech robią, co chcą, byleby przestało boleć. Słonimski mówił, że Polska to jest bardzo dziwny kraj, gdzie jest wszystko możliwe, nawet zmiany na lepsze. Więc jedyne, co możemy zrobić, to trzymać się tej nadziei.