Z Romanem Krupą, wójtem gminy Kościelisko rozmawiała Katarzyna Mazur.
Co Cię doprowadziło do miejsca, w którym dziś jesteś zawodowo, służbowo?
Pewnie to, co miało miejsce po ukończeniu szkoły podstawowej. Potem liceum i studia. Zwłaszcza wyjazd do Krakowa. Uniwersytet Jagielloński był dla mnie, człowieka z małej miejscowości, miejscem ważnym z punktu widzenia rozwoju. Czas, który spędziłem na wydziale prawa, otworzył mnie, tak to czuję, na to, co niesie ze sobą świat i dał odwagę patrzenia bez większych obaw do przodu.
Co to dokładnie dla Ciebie znaczy?
Po ukończeniu studiów prawniczych, przynajmniej tak było w moim przypadku, nie bałem się tego, co przede mną. Miałem poczucie, że mogę pracować w różnych dziedzinach. Studia dały mi większą wiarę we własne możliwości oraz otwartość na różnorodność co do działania w przyszłości. Dzięki studiom i krakowskiej przygodzie ten chłopak z Witowa uwierzył, że można więcej i że chcieć, to móc. Tak to wyglądało.
Co jeszcze Cię kształtowało zawodowo?
Na pewno praca na stacji narciarskiej Witów Ski. Miałem niespełna 25 lat, kiedy zostałem jej dyrektorem.
Nie bardzo wiąże mi się to z prawem. Dlaczego tam trafiłeś?
Tak potoczyły się moje losy po samych studiach. Nie dostałem się wtedy na aplikację sędziowską, a nie można było przecież stać w miejscu. Tak to się wtedy poukładało.
Nie chciałeś iść w kierunku, który wyznaczały studia?
Przede wszystkim nie chciałem czekać kolejny rok. Trzeba było pracować, by się utrzymać. Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że zaczynając pracę, prawdopodobnie nie będę pracował już w przyszłości w zawodzie. Taką wtedy ostatecznie podjąłem decyzję. Przerodziła się ona w 12 lat fantastycznego doświadczenia. Miałem poczucie współtworzenia czegoś. Nie zapomnę pierwszych sezonów zimowych, spraw, z którymi się wtedy zderzyłem, ludzi, których poznałem. Mimo że często łatwo nie było, z perspektywy czasu pozytywnie oceniam ten okres.
To nie było trochę jak skok na głęboką wodę? Co wiedziałeś o zarządzaniu takim obiektem?
Niewiele. Jestem jednak ambitny i szybko się uczyłem. Nie było zresztą wyjścia (śmiech). To wszystko działo się w zawrotnym tempie. W takim samym, jak powstawał Witów-Ski: decyzja o budowie stacji zapadła w marcu, a w grudniu była już otwarta. To była naprawdę duża prędkość. Mimo że dołączyłem do całego procesu budowlanego na finiszu, to wielość działań, które się wiązały z jej uruchomieniem i ilość spraw z tych początkowych miesięcy na zawsze będę miał w pamięci. Z kolei dzisiaj, po pierwszych miesiącach pracy na stanowisku wójta, czuję się chwilami podobnie, choć tak ciężko już nie jest, bo mam zaprawę z wcześniejszych aktywności. (śmiech)
Co jeszcze z tamtego doświadczenia wnosisz do swojego nowego zadania?
Pracowitość i poświęcenie. Nauczyłem się w ciągu tych ostatnich kilkunastu lat, że nie ma nic za darmo. Staram się zatem nie odpuszczać i swoim entuzjazmem, aktywnością do poszczególnych tematów i zagadnień zarażać innych. Wydaje mi się również, że nie najgorzej komunikuję się z ludźmi, zyskując, jak często mówi moja żona, przy bliższym poznaniu (śmiech). To bardzo ważne w mojej dzisiejszej pracy. Nie boję się podejmować decyzji. Wymieniłbym też pokorę i odpowiedzialność, ale to już doświadczenia z ostatnich lat i miesięcy. Staram się, o co też odpowiednio dba moja żona Basia, twardo stąpać po ziemi. Wiem dobrze, że nic nie jest dane raz na zawsze. Trzeba zatem na poszczególne sukcesy mocno zasłużyć i zapracować.
Kto, tak personalnie, miał wpływ na Twoje zawodowe wybory?
Klamrą spinającą moją ścieżkę jest moja żona, którą serdecznie pozdrawiam (śmiech).
W jaki sposób wpłynęła na Twoją ścieżkę zawodową?
Z Basią znamy się od liceum. Zawsze była i jest obok, blisko. Bez słodzenia, kurtuazji wiem, że bez jej pomocy i zrozumienia nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. Szczerze. Z racji moich aktywności w ciągu ostatnich kilkunastu lat nie jestem dyspozycyjnym czasowo mężem i ojcem. To najbardziej mnie wkurza i tego najbardziej żałuję – brak czasu. Jednak od trzech lat pracuję nad jego lepszą organizacją. Staram się korzystać z urlopów (śmiech). To, co trzyma mnie na odpowiednim poziomie, to bieganie. Basia cały ten stan rzeczy akceptuje. Przy tym zawsze wie, co i kiedy powiedzieć. Bardzo to szanuję.
Co straciłeś podejmując decyzję o „wójtowaniu”, a co zyskałeś?
Co straciłem? Na pewno wiem, że trwająca kadencja to okres, kiedy znów nie będę miał tyle czasu dla najbliższych, rodziny, ile bym chciał. W jakimś sensie stałem się też osobą publiczną, a to wiąże się z pewnymi ograniczeniami.
Twoja zawodowa aktywność jest widoczna, m.in. w mediach społecznościowych
Pewnie w jakimś sensie dzięki temu rozmawiamy (śmiech). Już podczas kampanii założyłem, że jako wójt gminy Kościelisko będę prowadził otwartą politykę informacyjną. Wydaje mi się, że to „czuję”. Wiem, jak i o czym informować. Od początku miałem na to pomysł i staram się go konsekwentnie realizować. Wiem, że mieszkańcy mają swoje wyobrażenie na temat tego stanowiska i poprzez swoją aktywną działalność staram się im pokazać, że to nie jest do końca tak, jak się wydaje. Nie ma czego zazdrościć samorządowcom. Naprawdę. Jest to duża odpowiedzialność i jeżeli chce się coś sensownego zrobić, trzeba wykonać ciężką pracę. Na pewno nie da się funkcjonować od – do. Trzeba dużego poświęcenia. Widzę to dobrze z punktu widzenia ostatnich miesięcy. Dlatego też pracuję nad tym, aby być wójtem będącym blisko ludzi, aktywnym. Bardzo szanuję i cenię spotkania i rozmowy z mieszkańcami. Jako ludzie nie musimy się kochać, ważne jest jednak, abyśmy się szanowali. Chciałbym, aby ludzie mieli szacunek do mnie i pracy, którą w urzędzie z całym moim zespołem wykonujemy. Mam nadzieję, że w jakimś sensie dzięki tej mojej aktywności, tak się dzieje.
Wracając do poprzedniego pytania, co straciłeś, już wiem, a co zyskałeś dzięki swojej dzisiejszej funkcji?
Zyskałem możliwość rozwoju i zamierzam to wykorzystać. Poznaję sporo nowych ciekawych osób. Generalnie cały czas coś się dzieje. Są dni, gdy na pytanie, co słychać, odpowiadam: rollercoaster. Bo rzeczywiście tak jest w mojej pracy. Górka, z górki, pod górkę, itd. (śmiech)
Czyli samorządność wzięła się z potrzeby rozwoju?
Tak, w pewnym sensie tak. Po 12 latach pracy na Witów-Ski przyszedł czas na zmianę. Nigdy nie lubiłem tego poczucia, że stoję w miejscu. Jakkolwiek to zabrzmi, lubię „samorząd” i ludzi. Naprawdę. Zatem myśl o kandydowaniu była ze mną od jakiegoś czasu. To była jednak kwestia pełnej świadomości i dojrzałości w zakresie samej decyzji. Cały czas, proszę na to zwrócić uwagę, nie mowię o polityce, tylko o samorządzie. Samorząd, stanowisko wójta, dają możliwość rozwoju i stanowia dobre przygotowanie do tego, aby w przyszłości myśleć o innych rozwiązaniach. Jednak, tak jak mówiłem wcześniej, trzeba sobie na to zapracować. Generalnie nie lubię robić nic na siłę i bez przekonania, że wiem, co chcę zrobić, nie zawracałbym mieszkańcom gminy Kościelisko głowy swoją kandydaturą i osobą.
Co jeszcze daje Ci samorząd?
Uczy samodyscypliny i zwracanie uwagi na kwestie szeroko pojętej organizacji. Na pewno stałem się też bardziej odpowiedzialny, w oparciu o samodzielność, która jest związana z tym stanowiskiem. To tak naprawdę proces, który rozpoczął się już od wyborów, które przecież też, nie ma co ukrywać, były dla mnie swoistym wyzwaniem.
W naszej gminie dotychczas wójtem nigdy nie była osoba spoza miejscowości Kościelisko, a więc największego naszego sołectwa. Przyjęło się, z czym się nie zgadzałem, że gospodarz gminy musi być z Kościeliska. Niezależnie od tego, kim by był kandydat, co sobą reprezentował. Często to słyszałem w kampanii. Niby wszystko fajnie, panie Romanie, ale pan nie jest z Kościeliska. Wtedy odpowiadałem, że jestem stąd, nie z Kościeliska, tylko z Witowa.
A w tej chwili jestem związany z Dzianiszem i od początku jestem mieszkańcem naszej gminy.
I udało mi się przełamać tę tendencje (śmiech). W przyszłości przynajmniej nie będzie tego rodzaju niepotrzebnych dyskusji. Gmina to wspólna wartość i to też w trakcie mojej kadencji staram się przypominać mieszkańcom.
To, co jest związane z pracą w urzędzie, i co bardzo cenię, to duża różnorodność tematów: na jednym spotkaniu najważniejszym jest zagospodarowanie przestrzenne, na innym budowa dróg, by za chwilę mówić o śmieciach czy komunikacji. To mocno poszerza horyzonty.
Co Cię w tym urzędzie najbardziej zaskoczyło?
Procedury. Ich nadal się uczę (śmiech). Nie to, że uważam, że powinno ich nie być. One porządkują sprawy i realia. Tylko że przez nie od pomysłu do realizacji muszę zakładać dłuższy przedział czasowy, niż bym chciał. Mam poczucie, że miejscami procedury mocno mnie spowalniają (śmiech). Jednak wynikają też z tego pozytywy: uczę się szerszego spojrzenia, tym samym mocniej zwracam uwagę na planowanie i harmonogram prac.
A ludzie? Nie zaskakują Cię?
Fascynują. Cały czas (śmiech). Ludzie są najważniejsi. Lubię poznawać nowych ludzi i moja funkcja mi to umożliwia. Czasami oczywiście mam ich dość i wtedy z pomocą przychodzi bieganie. To jest moment, kiedy, wie o tym każda osoba uprawiająca aktywność, można naprawdę odpocząć.
Trzeba powiedzieć, że samorząd z jednej strony daje możliwość zawierania nowych kontaktów, z drugiej jednak też je odbiera.
Dlaczego?
Chociażby wspomniana decyzyjność. Podejmując decyzje, nie jestem w stanie wszystkich zadowolić. A decyzje i to, co ze sobą niosą, dotyka ludzi, także tych, których znam. Faktycznie zatem tak jest, że po drodze niestety niektóre znajomości się traci, ale z kolei nowe się też zawiera. I to jest chyba normalne.
Z jakiej swojej dotychczasowej decyzji jako wójt jesteś najbardziej zadowolony?
Do tej pory najbardziej chyba z tego, że udało się naszej Radzie Gminy uchwalić „kodeks reklamowy”. Bardzo mi na tym zależało. Już w poprzedniej kadencji, będąc radnym, mocno z moimi koleżankami i kolegami nad tym pracowaliśmy. Reklamy i ich obecność w takich terenach jak nasz, górskich, turystycznych, to temat trudny.
Teraz, po miesiącach dyskusji, udało mi się przekonać większość radnych, żeby taką uchwałę przyjąć i zaczynamy stopniowo wdrażać te przepisy, dzięki którym, mam nadzieję, już w przyszłości zdecydowana większość reklam zniknie z terenu naszej gminy. Określiliśmy zasady, warunki, na jakich będzie można je umieszczać. Dzięki temu wiem, że nasza przestrzeń będzie tylko zyskiwać.
Wspomniałeś wcześniej o polityce i o tym, że w swoim urzędzie starasz się w nią nie wnikać. Faktycznie jesteś w stanie do ludzi docierać ponad politycznymi przekonaniami?
Tak. Taką cały czas mam nadzieję. Same wybory do samorządu zresztą pokazały, że nie o politykę w nich chodzi, a o człowieka, osobę. To, iż jestem wójtem, świadczy o tym, że upartyjnienie nie jest w samorządzie pełne. Mówię niepełne, bo z wyborów na wybory zauważam, że ono postępuje.
Startowałem z komitetu założonego i zbudowanego według własnego pomysłu. Tak jak mówiłem wcześniej, nigdy nie robię nic na siłę. Jeżeli nie mam do czegoś przekonania, nie zabieram się za to. Uważam, że szkoda na to mojego i ludzi czasu. To jeszcze jedna rzecz, której nauczyłem się dzięki dotychczasowej działalności – szanowanie czasu innych i swojego.
Staram się także szczerze komunikować poszczególne tematy. Wiem, jakie mamy ograniczenia, na jakim terenie mieszkamy, i jeżeli nie wszystko da się tu z różnych względów przeprowadzić, to mówię o tym.
Ogromnym plusem w wyborach samorządowych jest to, że tu w dalszym ciągu głosuje się na człowieka. My w gminie Kościelisko dobrze się znamy i to procentuje, bo głosując, czujemy siłę tego aktu. Nie odczułem dotychczas jakichś politycznych animozji, niechęci. Oczywiście mam swoje poglądy, jak każdy z nas i jeżeli trzeba, to o nich mówię. Tym niemniej będąc wójtem gminy Kościelisko, staram się nie „politykować”, tylko robić swoje. Nigdy nie należałem do żadnej partii i na razie nie mam zamiaru tego zmieniać. Teraz czas na samorząd. Jeżeli jednak przyjdzie czas, a pewnie przyjdzie (śmiech), żeby pomyśleć o polityce, to wtedy przyjdzie też czas na decyzje.
Masz ambicję, żeby z poziomu samorządowego iść dalej w politykę?
Tak, choć będę kandydował jedynie, jeśli będę miał poczucie, że dobrze wykonałem swoją pracę na obecnym stanowisku. Na politykę na szczeblu krajowym muszę i chcę zapracować lokalnie. Mam tego świadomość.
Co będzie dla Ciebie wyznacznikiem, że się sprawdziłeś w samorządzie?
Pewnie efekty tego, co uda mi się osiągnąć w trakcie kadencji w stosunku do planów. To, na ile uda mi się dobrze poukładać funkcjonowanie urzędu i samej gminy, i odpowiednio ją rozpędzić. I oczywiście żona. Jej opinia jest dla mnie bezcenna (śmiech).
Jakie indywidualne cechy pozwalają Ci sprawnie funkcjonować na tym stanowisku?
Decyzyjność, odpowiedzialność, pracowitość, odporność i aktywność. Jestem osobą, która słucha i nie obraża się. Przy tym jestem pogodnym optymistą. Wystarczy…(śmiech).
Skoro już przy cechach osobistych jesteśmy, jak jest z tym zbiorowym góralskim charakterem?
No jest. (śmiech) Jako górale jesteśmy charakterni. I dobrze. Żyjemy w trudnym terenie. Dzisiaj oczywiście mamy ułatwienia, ale funkcjonowanie tu nigdy nie należało do łatwych. Uprawianie ziemi wymagało dużego nakładu pracy i sił, żeby osiągnąć jakiś efekt. Ta ziemia nas ukształtowała i przywiązała jednocześnie do siebie. Nie wyzbywamy się jej, jeśli nie ma takiej potrzeby. Nie wyobrażamy sobie w większości innej destynacji.
Nieustępliwość, niepoddawanie się przeciwnościom losu, wewnętrzna dyscyplina, nazywana czasem uporem, to cechy, które nas definiują. Potrzebujemy też sporo czasu, żeby przekonać się do pewnych rozwiązań. Nie kupujemy wszystkiego, co sprawdziło się gdzie indziej. Mimo gościnności, nie jesteśmy też w pełni ufni. Nie zamykamy się jednak w sobie i chętnie słuchamy innych. Jesteśmy też pracowici. Mamy duży szacunek do tradycji i kultury, do tego, co robili nasi przodkowie, ludzie, którzy mieszkali tu przed nami. I nie należy tego mylić z tanim folklorem. To jest wyraz naszego szacunku do przodków i ich osiągnięć. Czujemy po prostu więź z miejscem urodzenia.
fot.: Anna Palider