Brzoska, Petru i Tusk na rozdrożu reform
Zespół Brzoski, wsparcie Petru i obietnice Tuska miały odmienić polską gospodarkę. Deregulacja miała przyspieszyć rozwój, uprościć prawo i odblokować przedsiębiorczość. Na drodze do reformy stają jednak nie tylko przepisy – także urzędnicy, polityczne interesy i strach przed utratą kontroli. Czy Polska wykorzysta swoją szansę, czy znów ugrzęźnie w szufladach biurokracji?
Brzoska wchodzi do gry
Rafał Brzoska, twórca sukcesu InPostu, stanął na czele rządowego zespołu ds. deregulacji z jasną misją: oczyścić przepisy, zredukować bariery i uwolnić potencjał małych i średnich firm. Choć formalnie nie jest politykiem, jego rola w rządzie Donalda Tuska rośnie z tygodnia na tydzień. Wspiera go Ryszard Petru – ekonomista, który po kilku latach politycznej nieobecności wrócił do Sejmu z nowym programem i nowym celem.
Tusk dał zielone światło, a Brzoska i Petru zabrali się do pracy. Ich pierwsze propozycje – likwidacja zbędnych zezwoleń, uproszczenie PIT, digitalizacja rejestracji działalności – spotkały się z pozytywnym odbiorem przedsiębiorców. Problem w tym, że entuzjazm zderzył się z betonem systemowym.
Ściana urzędnicza
Ministerstwa – zwłaszcza finansów i pracy – nie zamierzają łatwo oddać pola. Obawiają się „dziur w systemie”, „nadużyć” i utraty wpływów.
Przepisy, które miały być szybkie i proste, toną w konsultacjach, poprawkach i analizach ryzyka. Urzędnicy – często anonimowi – mówią wprost: deregulacja zagraża ich pozycji.
Brzoska odpowiada równie ostro: – Jeśli ktoś całe życie słyszał, że jego wartość zależy od stempla, który może przybić, to nie będzie chciał oddać tej pieczątki. Reforma administracji to nie tylko kwestia ustaw, ale zmiany kultury działania państwa.
Petru wraca do formy
Ryszard Petru, często niedoceniany, zaskoczył opinię publiczną skutecznością i determinacją. Jego poprawki do ustaw deregulacyjnych – m.in. zniesienie obowiązku prowadzenia ZUS-owskich ewidencji dla mikrofirm – zostały przyjęte przez Sejm. Petru nie ukrywa, że chce wrócić do roli reformatora. – Polska gospodarka potrzebuje oddechu. Jeśli znów zawiedziemy przedsiębiorców, długo nie podniosą się z kolan – mówi.
Inwestorzy patrzą
Dla inwestorów zagranicznych deregulacja to papierek lakmusowy wiarygodności nowego rządu. Po latach niepewności prawnej i fiskalnego chaosu liczą na stabilizację i ułatwienia. Gdy w lutym 2025 r. Polska spadła w międzynarodowym rankingu „Doing Business” z miejsca 33. na 41., pojawił się niepokój. List otwarty podpisany przez fundusze inwestujące w Revoluta i Spotify wezwał rząd do radykalnej cyfryzacji i uproszczenia przepisów.
Odpowiedzią ma być tzw. Plan Brzoski – setka ułatwień dla biznesu. Tusk obiecuje ich wdrożenie do września. Pytanie, czy to realny termin, czy PR-owy deadline?
Polska drugą Estonią?
Entuzjaści deregulacji często pokazują Estonię jako wzór: państwo bez kolejek, formularzy i stania w urzędach. W Estonii firmę można założyć w 20 minut. Polska – choć większa – ma nie mniejsze ambicje.
Eksperci jednak przestrzegają: to wymaga nie tylko ustaw, ale zmiany myślenia. Profesorowie z SGH i analitycy FOR podkreślają, że Polska jest zbyt przywiązana do kontroli, a nie do zaufania. A to właśnie zaufanie – do obywatela, do przedsiębiorcy – jest fundamentem nowoczesnego państwa.
Scenariusze: skok, dryf, porażka
Na obecnym etapie można wskazać trzy realistyczne scenariusze:
• Skok – deregulacja się udaje, Polska awansuje w rankingach, inwestycje rosną. Tusk zyskuje historyczne osiągnięcie, Brzoska i Petru stają się filarami modernizacji państwa.
• Dryf – część reform wchodzi, reszta grzęźnie. Entuzjazm opada, przedsiębiorcy rezygnują, Brzoska się wycofuje, Petru traci wpływy.
• Porażka – urzędy kontratakują, koalicja się kłóci, deregulacja znika z agendy. Zostaje tylko PR i gorycz rozczarowania.
Gra o przyszłość
Dla Donalda Tuska deregulacja to próba generalna przed kolejnymi wyborami. Jeśli reforma się uda – zapisze się jako premier, który po chaosie PiS-u przywrócił rozsądek i efektywność. Jeśli zawiedzie – zostanie zapamiętany jako lider, który obiecał za dużo i zrobił za mało.
Dla Brzoski i Petru to test osobisty. Obaj mogą stać się symbolami nowego modelu przywództwa – opartego na kompetencji, a nie na lojalności partyjnej. Jeśli jednak nie dostaną realnego wsparcia, mogą skończyć jako kolejni rozczarowani reformatorzy, których zjadła biurokracja.
A jeśli nie teraz?
Polska nie ma czasu do stracenia. Młode firmy odpływają do Czech i Estonii. Inwestorzy omijają kraj o tysiącu formularzy. Zwykli obywatele mają dość stania w kolejkach i pisania podań. Reforma jest potrzebna tu i teraz.
Jeśli się nie uda, za rok nikt już nie będzie mówił o deregulacji. Będzie mówił o zmarnowanej szansie.