O budowaniu Marki Polska na świecie nasi rodzimi politycy i eksperci głównie mówią. W efekcie nie mamy nadal spójnej, skutecznej wizji promowania polskiego dziedzictwa kulturalnego i historycznego. Na szczęście mamy w zamian wiele cennych inicjatyw podejmowanych przez tych, którym tradycja leży na sercu.
Dla polskich rodów ziemiańskich i arystokratycznych dwudziesty wiek był stuleciem apokalipsy. Najpierw pierwsza wojna światowa i rewolucja bolszewicka, które spustoszyły majątki na Wschodzie i wyrwały setki rodzin z ich siedzib. Potem okupacja niemiecka i sowiecka, hekatomba tysięcy obywateli. Dalej, z deszczu pod rynnę, czasy PRL, który w początkowym okresie okradał, więził i zabijał, potem łaskawie już tylko okradał.
Dzisiaj potomkowie rodzin, które przez stulecia współtworzyły historyczne i kulturowe dziedzictwo Rzeczypospolitej, starają się przypominać to, co udało się zbudować. Ratują również to, co jeszcze jest do uratowania. Działają jako osoby prywatne, bądź powołują rodzinne fundacje, które ku wstydowi państwa, potrafią wiele spraw załatwiać prościej, szybciej i skuteczniej, niż powołane ku temu publiczne instytucje. Ich aktywność wykracza poza granice Polski.
Podam dwa przykłady dobrze mi znane. Fundacja imienia Feliksa hrabiego Sobańskiego, istniejąca od 2009 r., zajmuje się rewitalizacją zabytkowego pałacu w Guzowie. Wspaniała, historyczna rezydencja, będąca niegdyś elementem założenia pałacowo-parkowego, przez ponad pół wieku popadała w ruinę. W latach Polski Ludowej uwielbiano chwalić się, jak państwo odbudowuje zabytki ze zniszczeń. Niestety tylko nieliczne, wybrane. Te, które „lud odebrał” byłym właścicielom, przeznaczane były w najlepszym razie na domy wypoczynkowe, szkoły, przedszkola, sierocińce. Nieważne, że po prostu nie nadawały się do tych celów – ważne, że można było propagandowo to wykorzystać. Wiele z nich szybko niszczało, nie było remontowanych. Do dzisiaj w całej Polsce straszą relikty peerelowskiej „opieki nad zabytkami”. Założona przez Michała Sobańskiego fundacja pomaga także Polakom na Kresach i zajmuje się rewitalizacją polskich zabytków na Ukrainie – tych związanych z rodową historią. Odnowiono m.in. grobową kaplicę Sobańskich w ukraińskim Czeczelniku.
Aktywność Fundacji Trzy Trąby i Fundacji im. Feliksa hrabiego Sobańskiego
Na wschód – choć bardziej północny – sięga aktywność Fundacji Trzy Trąby, kultywującej spuściznę Radziwiłłów i skoligaconych z nimi rodów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Na przełomie 2019 i 2020 r. można było obejrzeć w Wilnie, w litewskim Muzeum Narodowym, wystawę „Radziwiłłowie. Historia i dziedzictwo książąt”. Sam dyrektor placówki przyznał, że była to pierwsza ekspozycja poświęcona temu zasłużonemu rodowi, a także największa i najbardziej skomplikowana wystawa w historii Litwy. Faktycznie, kilka stuleci (do XIX wieku) dziejów Radziwiłłów zilustrowano mnóstwem niepokazywanych wcześniej eksponatów. Wiele z nich pochodziło z prywatnych zbiorów fundatora Trzech Trąb, Macieja Radziwiłła. Nic dziwnego, że ekspozycja przyciągnęła tłumnie nie tylko litewskich, ale i polskich gości. W tym dziennikarzy największych polskich mediów.
W czerwcu bieżącego roku ogłoszono, że w Niemczech odnalazł się skradziony w czasie II wojny światowej z Muzeum Narodowego w Warszawie portret Salomei Bécu, matki Juliusza Słowackiego. Ściślej mówiąc, sam się nie odnalazł i sam do Polski nie wrócił. Został pozyskany od prywatnego właściciela przez wspomniane wyżej dwie fundacje – Fundację Trzy Trąby i Fundację im. Feliksa hrabiego Sobańskiego. Co więcej, zniszczone płótno zostało, również na koszt tychże fundacji, poddane renowacji. Teraz zostanie przekazane do prawowitego właściciela, czyli Muzeum Narodowego w Warszawie. To tylko kilka wybranych przykładów z licznych aktywności wymienionych wyżej podmiotów.
Po cóż to długie wyliczenie działań tych dwóch fundacji – choć bardzo aktywnych, to jednak tylko dwóch z wielu innych fundacji i stowarzyszeń? Po to mianowicie, by pokazać, parafrazując Churchilla, że niewielu może zrobić wiele dla wielu. Co więcej, zastąpić państwo tam, gdzie ono powinno działać, a przynajmniej te działania finansować.
Nie chodzi oczywiście o to, by państwo monopolizowało działania na polu promocji naszej kultury i historii. Wiem, że niejeden urzędnik i polityk miałby na to ochotę, ale też mam świadomość, jak marne byłyby tego efekty. Co jednak stoi na przeszkodzie, by doświadczenie, kontakty i potencjał takich podmiotów, jak rodowe fundacje, wykorzystać dla dobra publicznego, czyli dla celu, który przyświecał aktywności wielu członków rodów ziemiańskich i arystokratycznych?
W Polsce nie brakuje ludzi z dobrymi pomysłami ani nawet narzędzi do realizacji tych pomysłów. Brakuje zaś permanentnie koncepcji na wykorzystanie społecznych inicjatyw w ramach szerszej strategii. Dlatego albo mamy do czynienia z pospolitym ruszeniem, czyli chaotycznymi działaniami, nastawionymi na ilość, nie na jakość, albo z niechęcią do słuchania kogokolwiek spoza urzędniczo-decydenckiego świata. I dlatego, gdy o wiele mniejsze od Polski kraje skutecznie budują swoją markę za granicą, my wciąż tkwimy w fazie dyskusji. Czas zmienić optykę, bo niedługo będzie za późno.
Arkadiusz Bińczyk, ekspert medialny i historyk, współautor książek „Poczet przedsiębiorców polskich. Od Piastów do 1939 roku” i „Świat szlachty polskiej. Dzieje ludzi i rodzin”.