Był miliarderem, sportowcem i wzorem sukcesu. Na zewnątrz – człowiek spełniony, w środku – ruina. Jarek Tadla w szczerej rozmowie z Kazimierzem Krupą opowiada o cenie amerykańskiego snu, myślach samobójczych i o tym, jak głos Boga i najbliższych pomógł mu wrócić do życia.
Amerykański sen jest ilustracją powiedzenia „od pucybuta do miliardera”.
Moja historia zaczęła się od zmywaka.
Poznałeś blaski i cienie realizacji tego amerykańskiego marzenia. Jak to się zaczęło?
Po prostu wyjechałem. Całe życie marzyłem, żeby wyjechać do Stanów. Mój ojciec był w Stanach przed stanem wojennym w 1989 r. i wrócił po trzech miesiącach. Później, co roku, staraliśmy się wyjechać, ale nam nie wyszło. Kiedy miałem 20 lat, wyjechałem do Niemiec. Pracowałem od pół roku, aż zadzwoni do mnie tata i mówi: Jarek, wygraliśmy zieloną kartę do Stanów. A ja… całe życie o tym marzyłem, ale słów po angielsku się nie nauczyłem.
To był 1993 r. Przyjechaliśmy do Stanów, do Nowego Jorku. Tam jest cała moja rodzina od strony mojego taty. Byłem o drugiej w nocy, a o siódmej rano obudził mnie ojciec chrzestny i mówi: Jarek, wstawaj! Trzeba skosić trawę! Niedługo potem zacząłem myć naczynia w restauracji jego kolegi. Równocześnie chodziłem do szkoły. Studia skończyłem w trzy lata. Nie znałem angielskiego, nie miałam matury – będę to podkreślał, bo ludzie myślą, że żeby coś w życiu osiągnąć, trzeba być inteligentnym albo mądrym.
A nie muszą?
Muszą mieć chęci. Być odważni i bardzo często podejmować decyzje. Nie czekać, nie analizować. Myłem naczynia, pracowałem w kuchni, byłem kelnerem, a następnie menadżerem. Skończyłem studia. Poznałem dziewczynę. I znajomość z nią była przełomem. Jej rodzina miała kamienice, trzy apartamenty wynajmowała, w jednym mieszkała. Zacząłem zadawać pytania: jak to wygląda, ile wkładu trzeba mieć, ile to kosztuje. Wtedy, w 1995 r., kosztowały 200 tys. dol. Postanowiłem więc ożenić się ze swoją dziewczyną, pojechać do Kolorado, skąd pochodziła, i kupić taką kamienicę. Sprzedaliśmy, co mieliśmy, na prezent ślubny poprosiliśmy o pieniądze. Chwilę później wypisałem czek na 50 tys. dol. I powiesiłem go na lodówce – miał być moją motywacją. Wierzyłem w to, co sobie tworzyła moja głowa.
Ile godzin trwał Twój dzień wtedy?
22–23 godziny. Potrafiłem przyjąć zamówienie od 24 osób, miałem je w pamięci. Po dwóch latach pracy, jak dziś to pamiętam, podszedłem do dwuosobowego stolika. Były walentynki, dwie osoby – główne danie bez przystawek. Nie zapamiętałem. Zacząłem płakać, trząść się, nie wiedziałem, co się dzieje. Właściciel restauracji zawiózł mnie do domu, chyba to był on, bo do końca nie pamiętam. Obudziłem się po dwóch dniach.
Miałem miliardy — i przyszedł kryzys życia. Jarek Tadla szczerze o upadku i odbudowie. | K. Krupa
Skrajne wyczerpanie.
Tak. Ale ja nie myślałem, że pracuję dużo. Dalej szedłem do przodu. Nigdy się nie zatrzymywałem. Wyjechałem do Kolorado. Po roku, zgodnie z planem, rzeczywiście kupiłem pierwszą „czwórkę”. 150 tys. kredytu, 50 tys. wkładu własnego. Po sześciu miesiącach sąsiad sprzedawał drugą „czwórkę”. Wtedy miałem wiedzę. Rozmawiałem z bankami, brokerami. Uświadomili mi, że pierwszą kamienicę kupiłem źle. Bo jeśli się w niej mieszka, wystarczy 3 proc. wkładu. Kupiłem więc drugą czwórkę, dałem 5 tys. wkładu własnego, wziąłem 195 tys. pożyczki. Kilka miesięcy później kupiłem kolejną. Tym razem na moją żonę, dałem 3 tys. wkładu. Polak zawsze znajdzie coś do wykorzystania w systemie. Mamy to w sobie. Później wszystkie „czwórki” sprzedałem – jedną zamieniłem na 12, jedną na 16, kolejną na 17. Od tego się zaczęło. Później miałem nagle 100 apartamentów, potem 200, 400, 500, 1000. Poszło.
Nie wprowadzałeś biznesu na rynek kapitałowy. To było po prostu Twoje przedsiębiorstwo.
Do tej pory nie mam żadnych wspólników. Jestem sam. Wszystkie moje nieruchomości należą do mnie.
Rozumiem, że poznawałeś blaski bycia milionerem, miliarderem – prywatne samoloty, apartamenty, domy i tak dalej.
Tak. Całe życie chciałem coś udowodnić.
Co i komu?
Jestem ojcem piątki dzieci. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wiemy to, co wiemy, ale nie wiemy, czego nie wiemy. W tym stanie świadomości wychowujesz dzieci tak, jak sam byłeś zaprogramowany.
Przenosisz wzorce.
Dokładnie. Jakie miałem wzorce? Moje dzieci zraniłem świadomie i nieświadomie, mimo że to jest moja krew i kocham je najbardziej na świecie. Byliśmy programowani na systemy. Ja byłem otoczony nauczycielami, którzy sami nie lubili swojego życia. Byłem poddawany systemowi, żeby mnie wychowywał, a oni sami nie wiedzieli, co jest ważne w życiu. Ja non-stop dążyłem do tego, żeby mieć jak najwięcej pieniędzy. Nie wiem, skąd się to wzięło. Zawsze chciałem więcej od życia i zawsze mówiłem, że będę bogaty. I tylko to mnie interesowało.
Napędzało cię?
Napędzała mnie kasa. Niezależnie od tego, czy miałem milion – później chciałem mieć dziesięć, potem 100. Chciałem mieć 200. Chciałem mieć miliard. I to non-stop mnie napędzało. To nigdy się nie kończyło.
Ile to trwało?
Pierwszy raz poszedłem na emeryturę w wieku 28 lat. Do Stanów przyjechałem mając 27 lat. Pierwszą emeryturę miałem w 28. Później zacząłem podróżować, ale po pół roku mi się to znudziło. Wróciłem. Miałem 73 apartamenty. Jeździłem starym Fordem Focus, bo choć miałem pieniądze, dalej żyłem jak wtedy, gdy myłem naczynia. Zarabiałem 30, 40, 50 tys. miesięcznie w tamtych latach, a żyłem, jakbym zarabiał 200 dolarów.
Bo nie miałeś czasu na ich wydawanie.
Nie miałem nawet takiej potrzeby.
Nauczyłeś się?
Tak. Byłem nauczony żyć poniżej swojego poziomu, żeby mieć odłożone pieniądze. Moi rodzice nigdy nie narzekali na ich brak – nigdy. I ja też tak żyłem. Później nie dość, że zarabiałem ogromne pieniądze z wynajmu nieruchomości, to jeszcze zacząłem je sprzedawać. Milion, dwa miliony rocznie, trzy miliony, sześć milionów. Ale to też mi się znudziło.
WOJSKO KONTRA BIZNES – CZEGO LIDERZY MOGĄ SIĘ NAUCZYĆ OD GROM-U?
Mogłeś patrzeć na stan konta jak Sknerus, zaglądać do skarbca.
To nigdy żadnego szczęścia mi nie dawało. To niszczyło moje ego. Non stop myślałem, że jestem nietykalny. Żadnej empatii do nikogo nie miałem. Ktoś na coś narzeka? Niech się weźmie do roboty. Ktoś jest otyły? Niech przejdzie na dietę, zacznie uprawiać sport.
Nie masz problemów i nikt nie powinien mieć problemów, bo z każdym problemem można sobie poradzić – czego jestem żywym dowodem. Ty tak myślałeś?
Dokładnie. Ale przez to nie miałem relacji z ludźmi ani z samym sobą. Tak rozwaliłem pierwsze małżeństwo, drugie małżeństwo. Przyszedł 2016 r. Jadę na nartach, przygotowuję się do Ironmana.
Uciekałeś też w ryzykowne sporty?
Całe życie uciekałem, żeby nie być obecnym. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pracowałem, nie musząc pracować – po 20, 22 godziny dziennie. Przychodziłem do domu, planowałem dzień, zasypiałem przy stoliku i wstawałem, by iść dalej do przodu. Uciekałem, żeby zagłuszyć swoje głosy: „Jesteś niewystarczający, jesteś głupi, nic ci się nie udało, jesteś głupim polaczkiem”.
Może wystarczyło zajrzeć do skarbca czy na konto? To było zaprzeczenie tych głosów.
Wszystko było zaprzeczeniem, ale sam sobie te głosy budowałem.
Na zewnątrz byłeś człowiekiem sukcesu, a wewnątrz ruiną.
Kompletną. Wróćmy do 2016 r. i Iron Mana – 3,8 km pływania, 180 km roweru, a potem maraton – jako forma rozluźnienia organizmu. Treningi 80 godzin tygodniowo. Dzieci na bok, żona na bok. Wszyscy wokół mówią: „Jarek jest najlepszy. Czegokolwiek się nie dotknie, wszystko obraca w złoto. W biznesach jest świetny, super ojciec, super sportowiec. Wszystko wygląda fantastycznie, a ja dalej uciekałem i nadal nie mam pojęcia, o co chodzi. Aż przychodzi wypadek. Pół roku w szpitalu, 13 operacji. Prawie straciłem nogę – amputacja poniżej kolana po infekcji. Walka…
Rehabilitacja, powrót do zdrowia, do sprawności. Wyszedłem z tego. 2018 r. Już nie mogłem być sportowcem, mimo że wyleczyłem nogę. Wróciłem do pracy. Są ludzie, którzy nie uczą się na swoich błędach – i ja na pewno do nich należę.
Dlaczego ekolodzy nie lubią myśliwych? Odpowiedź zaskakuje
Konsekwentnie się wykańczałeś?
Tak. Ale dopiero teraz mogę to powiedzieć. W 2020 r. rozwód – też rzuciłem się w wir pracy, żeby o tym zapomnieć. Potem przyszedł COVID. Teraz buduję relacje z dziećmi – nigdy nie byłem obecny w ich życiu. I słyszę: „Tata, ty chcesz być tatą teraz? Gdzie byłeś przez ostatnie 15, 18, 20 lat? I zaczęła się znowu praca – praca nad sobą. Całe życie pracowałem nad sobą, jeździłem na wszystkie seminaria rozwojowe Tony’ego Robbinsa, ale nigdy nie zrozumiałem, że to jest tu, w sercu, nie tu – w ego. Zawsze tylko ego budowałem, a nie serce, nie duszę. Po drodze popadłem w alkohol. Znajomi przychodzą: „Jarek, musimy porozmawiać. Masz problem”. Miałem 48 lat, zaczęły się używki, alkohol, kobiety, wyjazdy. To była moja bańka. Ale zdałem sobie sprawę, że to nie jest moje życie. Rzuciłem wszystko w jeden dzień. Rok pracowałem nad sobą, znalazłem nową kobietę. Jestem emocjonalnie, mentalnie i fizycznie mocny. Zdrowy, także finansowo i duchowo. Wiara w Boga i w siebie wróciła. Odbudowałem swoje wnętrze – moje bogactwo wewnętrzne jest ważniejsze niż zewnętrzne. Ale zanim do tego doszło, był COVID. Trzy dni przerodziły się w 7, 10, 20, 30, 40… Wszystkie mięśnie mi zanikły, nie mogłem wstać z łóżka. A głosy w głowie wciąż krzyczały, że jestem niewystarczający, głupi, nieszczęśliwy. Nigdy nie dzieliłem się problemami. „Jestem facet, jestem twardy, nie płaczę, nikomu się nie żalę, nikomu nic nie powiem”.
Moje frustracje kumulowały się szybciej niż moje pieniądze. Myślałem o każdym rodzaju samobójstwa, ale chciałem, żeby było przy tym jak najmniej bólu. I nagle przyszedł do mnie głos. Nie wiedziałem czyj i skąd. „Chłopie, Ty masz wszystko i ty chcesz się pożegnać z życiem?
Ty musisz to ludziom opowiedzieć. To wszystko, co przychodzisz, co przeżywasz. Pomóż ludziom, bo nie jesteś jedyny w takiej sytuacji”. Teraz wiem, że to był głos Boga. Pomogła mu trochę moja kobieta, bo dosłownie wyciągnęła mnie z tego łóżka. I zacząłem się odbudowywać. W końcu zrozumiałem, że bogactwo na zewnątrz jest zupełnie nieważne. Tylko bogactwo wewnętrzne się liczy. Bankructwo duszy jest największym bólem. Dziś cieszę się z małych rzeczy. Mam relację sam ze sobą. Uwielbiam być sam. Kiedyś szukałem non-stop walidacji zewnętrznych rzeczy, a tego nigdy nie dogonisz. Następny tytuł, następny medal, następny biznes, następne miliony.
Dlatego mam piątkę dzieci – myślałem, że to mi coś da. A nie możesz nikogo kochać, jeśli nie kochasz siebie. My jesteśmy obfitością. My jesteśmy spokojem. My jesteśmy wolnością. Jeżeli szukasz tego na zewnątrz – u żony, u dzieci – to tego nie znajdziesz.