Polaków, którzy milionerami i miliarderami zostali w XXI wieku, łączy jedno: niczego nie zawdzięczają politykom i państwu. Wielkie pieniądze zarobili dzięki rozwojowi swoich firm, a nie dzięki prywatyzacjom czy kontraktom państwowym.
Oprócz tradycyjnego handlu i produkcji coraz więcej Polaków dorabia się na biznesach XXI wieku: grach komputerowych, farmacji i technologii. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, oni mieli już trudniej. Pionierzy kapitalizmu w Polsce praktycznie nie mieli konkurencji. Po latach komunistycznej gospodarki zarabiać było można w zasadzie na sprzedaży wszystkiego. Pierwsze starcia z rynkiem następowały dopiero w latach 90., gdy rynek się nasycił. Milionerzy XXI wieku swoje biznesy tworzyli już w czasach konkurencji doskonałej. Trzeba było zauważyć nową branżę – jak właściciele CD Projektu, twórcy gry „Wiedźmin”, światowego hitu i pioniera przemysłu gier komputerowych w Polsce lub znaleźć nowe podejście do tradycyjnego biznesu jak Tomasz Biernacki, właściciel i założyciel sieci supermarketów Dino.
Wejście smoka
Właśnie sieć Dino, którą założył 45-letni Tomasz Biernacki, jest dziś najszybciej rozwijającym się biznesem w Polsce. Biznesmen bardzo ceni swoją prywatność. Mimo ogromnego sukcesu i majątku trzyma się w cieniu i omija media. Wiadomo, że urodził się 22 grudnia 1973 r. Rodzinnym biznesem, od którego rozpoczęła się ekspansja, był założony w 1993 r. Zakład Przemysłu Mięsnego „Biernacki” w miejscowości Czeluścin. Sieć supermarketów, dzięki której stał się miliarderem, swój początek miała w 1999 r., gdy założył pierwszy sklep w ramach prowadzonej działalności gospodarczej. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku Dino było lokalną siecią między Wrocławiem i Poznaniem, liczącą ok. 80 sklepów. Dziś jest to już ponad tysiąc. placówek. Jedną z kluczowych decyzji był zakup w 2003 r. masarni Agro-Rydzyna. Dzięki temu Dino uniezależniło się od dystrybutorów i zwiększyło własną marżę. W 2010 r. biznes Biernackiego zyskał mniejszościowego inwestora kapitałowego. Za 200 mln zł 49 proc. akcji Dino przejął fundusz Enterprise Investors. Wówczas biznes Biernackiego liczył niecałe sto placówek i 400 mln zł przychodu. Pieniądze z Enterprise Investors pozwoliły sieci Dino dosłownie wystrzelić w powietrze. Rozwój biznesu Biernackiego pokazuje, że w nawet tak tradycyjnym biznesie jak handel spożywczy, wydawałoby się zdominowanym przez wielkich graczy z kapitałem i know-how, można jeszcze „namieszać”. Ponieważ Biernacki konsekwentnie unika mediów i opowiadania o swoich interesach, pozostaje tylko śledzenie jego biznesowych kroków na podstawie informacji z rynku. Początki sieci Dino przypadają na okres pierwszego poważniejszego spowolnienia gospodarczego po 1989 r. A jak wiadomo, kryzysy to dla biznesmenów nie tylko zagrożenia, ale i szanse. Podczas nich można coś taniej kupić i wykorzystać luki w rynku tworzące się z powodu tego, że ktoś nie wytrzymał konkurencji.
Gra ceną
51-letni Dariusz Miłek, założyciel i właściciel marki CCC (Cena Czyni Cuda) mógłby się znaleźć równie dobrze w zestawieniu tych, którzy pierwsze poważne pieniądze zarabiali w okresie transformacji po 1989 r. To wówczas zaczął handlować butami we własnej sieci Miłek. Później miał sieć sklepów o nazwie „Żółta stopa”. Zdał sobie jednak sprawę z tego, że to nie jest marka, która dobrze się kojarzy i może przyciągać klientów. Biznes, który uczynił go miliarderem, sieć CCC (Cena Czyni Cuda), założył w 1999 r. Dziesięć lat później sprzedawał już za ponad 20 mln zł. Wygrał konkurencyjną walkę z niemiecką siecią obuwniczą Deichmann. Zarobione pieniądze zaczął inwestować w nieruchomości i w budowę galerii handlowych (pierwszą z nich zbudował w Lubinie).
W wywiadach zdradza, że sukces to efekt dobrego pozycjonowania produktów. Tanie buty produkował masowo w fabrykach Chinach, ale już lepsze i droższe buty tworzył w Polsce. „Uważam, że żaden Chińczyk czy Hindus nie zrobi takich butów jak w mojej fabryce w Polkowicach. Czasem sam w nich chodzę” – tłumaczył w jednym z wywiadów. Słynie z tego, że chociaż firma rozrosła się do gigantycznych rozmiarów, to Miłek wciąż stara się ręcznie nią sterować. Według jednej z popularnych anegdot potrafi osobiście zadzwonić do dyrektora galerii handlowej i zrugać go, że zabarykadował wejście do sklepu CCC, ustawiając przed nim kiosk z promocjami.
Biznes XXI wieku
Gdy słyszymy o branży gier komputerowych, to myślimy oczywiście o „Wiedźmienie”, serii gier stworzonych przez CD Projekt, założony przez Marcina Iwińskiego i Michała Kicińskiego. Jednak pionierem na tym rynku i wyżej w zestawieniach jest wrocławska firma Techland założona w 1991 r. przez Pawła Marchewkę (urodził się w 1973 r.). Tak jak Iwiński i Kiciński zaczynał od handlu grami komputerowymi, aby na początku XXI wieku zająć się ich produkcją. Dziś jego firma współpracuje z takimi światowymi gigantami jak Warner Bros i Interactive Entertainment. Wśród gier, które odniosły sukces, najpopularniejsze to „Dead Island” (Martwa Wyspa) z 2011 r. i wydana 4 lata później „Dying Light” (Umierające Śwatło). „Zaczęło się od handlu grami na dyskietkach na Amigę. Wkrótce potem pojawiły się większe tytuły, importowane z Zachodu. Sprowadzaliśmy je, lokalizowaliśmy, a nawet wydawaliśmy sami. Jeśli chodzi o własne produkty, zaczynaliśmy od programów edukacyjnych: matematyka, język polski, geografia. To były najprostsze rzeczy do napisania, ale jednocześnie myśleliśmy o tym, żeby stworzyć własną grę” – opowiadał Marchewka w jednym z wywiadów. Pytany o liczoną w miliardach złotych wycenę Techlandu, Marchewka odpowiada bardzo powściągliwie. „To są estymacje i hipotetyczne kalkulacje. Techland nie jest obecny na giełdzie, gdzie wycena mogłaby być realna, ani nie jesteśmy na sprzedaż. Teoretycznie każdy Polak jest bogaty, bo może sprzedać nerkę i inne organy; to chyba działa na podobnej zasadzie. Osobiście tego nie czuję, to jest abstrakcja. Nasz sukces związany ze sprzedażą Dying Lighta wykorzystamy, by zainwestować w kolejne tytuły. Mamy większy komfort wydawniczy, ale moje osobiste życie się nie zmieniło” – tłumaczył w jednym z wywiadów. W 2019 r. pojawiły się w mediach teksty o wymownym tytule: „Techland wierzy w rozwój bez giełdy”. Wielu miliarderów, których przedsięwzięcia nie są poddawane publicznej wycenie, pytanych, dlaczego, odpowiada: udziałów w dobrych, dochodowych interesach się po prostu nie sprzedaje. „Nie korzystamy z finansowania zewnętrznego, wszystko idzie ze środków własnych” – tłumaczył Marchewka. Jeszcze ciekawiej brzmi jego spojrzenie na duży zastrzyk kapitału, który może dać firmie debiut giełdowy. „Najwiarygodniejsza wydaje się koncepcja, że najzdrowszy dla przedsiębiorstwa jest rozwój organiczny. Z mocnym wejściem na giełdę jest trochę jak z wygraną w totolotku: jeśli nagle ktoś dostaje kilka milionów, to rzadko kiedy potrafi tymi pieniędzmi zarządzać. To nie problem, żeby przenieść się na wyższy poziom wydatków, wyzwaniem jest nieprzejedzenie tego. Tak samo jest z firmami. Jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że sprzedajemy 20 tys. szt. gry miesięcznie i robimy ją w zespole czteroosobowym, a potem dostajemy 1 mln dol. i zatrudniamy mnóstwo ludzi, to nie znaczy, że od razu potrafimy robić 10 projektów jednocześnie. Często niestety prawda jest taka, że firmy po otrzymaniu tego kredytu nie wywiązują się z obietnic, a próg rentowności jest nieubłagany” – tłumaczył Marchewka.
Miecz przeznaczenia
Historia notowanego na warszawskiej giełdzie CD Projektu, dzięki któremu na liście znalazło się aż trzech miliarderów, sięga 1994 r., gdy dwaj szkolni koledzy z rocznika 1974 r., Marcin Iwiński i Michał Kiciński, założyli firmę importującą legalne gry z Zachodu.
W życie weszła wówczas ustawa o ochronie wartości intelektualnej (tzw. ustawa antypiracka) i skończył się trwający 5 lat czas „wolnej amerykanki”, podczas której bez żadnych ograniczeń handlowano w Polsce pirackimi kopiami gier i programów. W 1998 r. ich firma z importera stała się współtwórcą gier. Zagraniczną grę „Wrota Baldura” przetłumaczono, opatrzono polską wersją językową i instrukcją. Do polskiej ścieżki dźwiękowej wybrano gwiazdy: polskich aktorów: Krzysztofa Kowalewskiego, Piotra Fronczewskiego, Wiktora Zborowskiego, Mariana Opanię i Jana Kobuszewskiego. Pomysł okazał się hitem: na starcie sprzedano 18 tys. kopii. Przełomem w działaniu firmy stała się jednak własna produkcja, „Wiedźmin”. W 2002 r. firma kupiła od Andrzeja Sapkowskiego prawa do wykorzystania stworzonej przez niego postaci i świata Wiedźmina w grze fabularnej. „Wiedźmin” to opowieść o świecie pełnym magii, elfów, krasnoludów. Tytułowy bohater to specjalisty od zabijania potworów zagrażających ludziom. Trudno o wdzięczniejszy scenariusz do komputerowej gry. Sapkowski za prawa dostał 35 tys. zł. Nie wierzył w projekt i nie chciał udziału w zyskach, tylko jak najwyższą pierwszą wypłatę. Dziś, gdy gry „Wiedźmin” przynoszą miliony, popularny pisarz domaga się od CD Projektu dodatkowych pieniędzy. Niezależnie od kwestii prawnych, otwartym pozostaje pytanie, czy to nie CD Projekt wylansował prozę Sapkowskiego, dzięki czemu już w grudniu będziemy mogli oglądać serial w gwiazdorskiej obsadzie zrealizowany dla platformy telewizyjnej Netflix.
Premiera gry w 2007 r. otworzyła nowy rozdział w historii polskiego przemysłu gier komputerowych. Oto pierwsza polska produkcja stała się światowym hitem. W 2009 r. firma miała jednak kłopoty, w związku z ogólnoświatowym kryzysem gospodarczym, z których wyratował ją znany polski biznesmen Zbigniew Jakubas. Dziś zapewne pluje sobie w brodę, że zamiast zostać w firmie, opuścił ją po uzyskaniu godziwego zysku. Od tego czasu bowiem firma notuje niemal pionowy wzrost wartości i zysków. Co warto odnotować, wszystkie podatki płaci w Polsce. Firma zarabia na całym świecie. Jej przychody ze sprzedaży w Polsce to zaledwie 4 proc.
Trzecim beneficjentem CD Projekt na liście jest Piotr Nielubowicz, który zasłynął w mediach tym, że pozostali wspólnicy przedstawiali go jako najbardziej pracowitego człowieka w ich firmie, za co nagrodzili go pokaźnym pakietem akcji.
Lekarstwo na zyski
Na całym świecie firmy farmaceutyczne zarabiają miliardy dzięki swoim patentom. Chodzi o pomysły na leki, które ratują życie, zdrowie, a czasem po prostu poprawiają samopoczucie i urodę. W tej branży swój biznes stworzył Maciej Adamkiewicz, właściciel Ademedu z Czosnowa koło Warszawy. Najpierw jego firma opracowała własną receptę na produkcję popularnego leku na nadciśnienie – amlodypiny. Monopol na tę substancję na polskim rynku miał wówczas amerykański gigant Pfizer, największy koncern farmaceutyczny świata. Pod koniec XX wieku miesięczna kuracja preparatem Pfizera kosztowała 140 zł (co w tamtym czasie oznaczało ok. jedną czwartą pensji minimalnej!). Amlozak, który w sierpniu 1998 r. wypuścił na rynek Adamed, działał dokładnie tak samo, a kosztował jedną dziesiątą tego, co amerykański odpowiednik. Nic dziwnego, że amerykańska „żyła złota” skończyła się błyskawicznie. W 2004 r. Adamed ugruntował swoją pozycję na rynku największych polskich firm farmaceutycznych, wynajdując sposób na produkcję leku na schizofrenię – olanzapiny. Na uwagę w branży farmaceutycznej zasługuje też biznes Macieja Wieczorka,właściciela Celon Pharma, firmy, która zajmującej się wytwarzaniem specjalistycznych leków generycznych. Ciekawe w jego historii jest to, że z wykształcenia jest inżynierem, absolwentem Politechniki Warszawskiej. Gdy kończył studia, nie było jeszcze boomu w budownictwie, pracował więc w sektorze bankowym: analizował projekty, w które warto inwestować. Tak odkrył branżę farmaceutyczną.
Wiedzieć, co kupić
Własny sposób na zarobienie miliardów opatentował zaledwie 34-letni Tomasz Domogała. Podstawę swojego biznesu dostał od ojca Jacka, który przekazał mu zarządzanie rodzinną firmą Famur, produkującą maszyny górnicze, niedługo po jego 25. urodzinach. To jedna z najbardziej udanych sukcesji w polskich rodzinnych biznesach. Ojciec prowadził działalność gospodarczą już od 1977 r. Syn, wszechstronnie wykształcony na zachodnich uczelniach, okazał się godnym spadkobiercą tradycji, a także biznesmenem z własną wizją. Ukończył Akademię Górniczo Hutniczą w Krakowie (tytuł inżyniera na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Robotyki) oraz studia na University of Loughborough w Wielkiej Brytanii na wydziale Mechanical and Manufacturing Engineering i studia MBA na Stanford Graduate School of Business (USA). Zarządza funduszem inwestycyjnym TDJ, za pośrednictwem którego inwestuje w spółki publiczne i niepubliczne. Od momentu, gdy przejął stery w firmie, rozpoczął starania o integrację branży, tak aby stworzyć z Famuru globalnego gracza.
Od przejęcia rozpoczął biznes Andrzej Grabowski. W 1994 r. wspólnie z Jerzym Boruckim przejęli malutką, upadającą spółdzielnię mleczarską w Gąsewie. Był to wówczas punkt skupu mleka dla ogromnej już wówczas Mlekowity. Dziś to część ogromnego koncernu Polmlek – głównego rywala Mlekowity. Właśnie przejmowanie zakładów, które mają kłopoty i stawianie ich na nogi stało się znakiem firmowym Grabowskiego. Zakłady przejmował od największych graczy europejskich m.in Dr. Oetkera, Hoogwegtu, Arli. Parę lat temu przejął producenta soków i napojów – Fortunę. W połowie 2017 r. przyszedł czas na to, aby otworzyć własny zakład: największego w Europie producenta koncentratu białkowego.
Wspólną cechą polskich miliarderów XXI wieku jest to, że umieją dostrzec szanse niewidoczne dla innych. Niektórzy szybciej niż inni dostrzegli potencjał nowych branż. Inni zauważyli, że czas kryzysu to doskonały moment dla rozwoju firm. Mieli w sobie wizje, konsekwencje i trochę szczęścia. Bo już Napoleon zauważył, że najlepsi generałowie to tacy, którzy oprócz kompetencji mają również szczęście.