Advertisement

Było lepiej niż w kinie

No i po wyborach. Gdy jako prawnik myślę o ostatnich czterech latach, do głowy przychodzą mi słowa Eurypidesa: „Zły początek zły koniec przynosi”. Jak uczył mistrz Alfred Hitchcock, „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”.

Powyższej rady nie udało wprowadzić w życie filmowcom dobrej zmiany, bowiem czołowe dzieło kinematograficzne tego kręgu kulturowego, czyli „Smoleńsk” wywołało u widzów bądź napady senności, bądź ataki paniki, przejawiające się ucieczkami z kin.

To, czego nie udało się osiągnąć filmowcom, udało się z kolei, i to z finezją przerastającą samego mistrza, osiągnąć rządzącym. Zły początek to oczywiście Trybunał Konstytucyjny; to niemianowanie przez prezydenta sędziów wybranych zgodnie zasadami, a w ich miejsce powołanie, niezgodnie z prawem, dublerów. Kwiatkiem do kożucha było powołanie na prezesa Trybunału, w sposób sprzeczny z regułami, pani Julii Przyłębskiej. Dalej już poszło jak z płatka: ustawy ograniczające prawa obywatelskie, jak ustawa o zgromadzeniach czy pakiet ustaw o uprawnieniach służb. Następnie połączenie funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego przy nadaniu temu stanowisku politycznego charakteru, co było początkiem demontażu przez władzę Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądów Powszechnych. Po przygotowaniu tych zmian ustawodawczych, częściowo na szczęście wstrzymanych przez Trybunał w Luksemburgu, napięcie zaczęło narastać, zmierzając do owego złego końca, czyli przeprowadzenia czystki na kluczowych stanowiskach w sądach i prokuraturze, połączonej z szykanowaniem sędziów i prokuratorów starających się walczyć o utrzymanie niezawisłości sądów i niezależności sędziów. Zastępując niezwisłych sędziów własnymi, władza postanowiła równocześnie przekonać społeczeństwo, że coś, co w istocie jest eliminacją tych, którzy są wierni zasadom konstytucyjnym, czyli wymiana osób wybranych przez samych sędziów na nowe narzucone przez siebie, jest reformą wymiaru sprawiedliwości, zaś ci, którzy przeciw niej protestują, to kasta walcząca o własne stołki. By dokonać takiego zamętu w umysłach obywateli, użyto narzędzia najniebezpieczniejszego z możliwych, czyli hejtu.

Przez ostatnią ćwierć wieku naszej historii udało się rządzącym przekonać obywateli, że prawdą jest to, co wprawdzie od dawna zapisane było w konstytucji, ale co ustrój komunistyczny skutecznie wybił im na długo z głowy, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Przez ostatnie cztery lata władza starała się na nowo tę informację wymazać z umysłów, przekonując, że w istocie wśród nas są równi i równiejsi. Kryterium podziału jest zaś stosunek do władzy. Dobrymi obywatelami są zwolennicy dobrej zmiany, zaś jej oponenci to obywatele gorszego sortu. Na tych gorszych próbowano systemowo kierować nienawiść społeczną, czyniąc ich odpowiedzialnymi za wszelkie spadające na obywateli zło. Przysłowiowa „wina Tuska” stała się udziałem szerszego kręgu myślących inaczej. Ta metoda szukania winnego oczywiście znana dużo wcześniej, polega na znajdowaniu kozła ofiarnego, czyli przypadkowej osoby lub grupy, której przypisuje się odpowiedzialność za klęski spadające na daną społeczność. Funkcjonowanie tego mechanizmu w praktyce opisał szczegółowo w książce „Kozioł ofiarny” francuski antropolog kultury Rene Girard. Śladem swych poprzedników obecni władcy zamiast sprawiedliwie rządzić, zamienili się w obwoźnych kaznodziejów przekonujących, gdzie należy szukać źródeł wszelkiego zła.

Przyzwolenie na hejt i dyskryminację wyszło z samego sejmu, gdzie lider partii rządzącej krzyczał o mordach zdradzieckich i kanaliach, piętnując w ten sposób swoich przeciwników. Politycy urządzali też zbiorowe spektakle nienawiści, gdy Jarosław Kaczyński wykrzykiwał „cała Polska z was się śmieje”, zaś jego konfrater dodawał, ku uciesze widowni, „komuniści i złodzieje”. Strażnikiem państwa prawa powinno być ministerstwo sprawiedliwości. W istocie ono stało się awangardą siania nienawiści, a Temida została zhańbiona przez jej strażników. Gmach sprawiedliwości stał się w istocie fabryką hejterów, skąd, jak kloaczny strumień, sączyła się mowa nienawiści, skierowana na sędziów i osoby związane z wymiarem sprawiedliwości próbujące obronić niezawisłość sądów. W konsekwencji Temida została opluta jadem przez swoich własnych strażników. Benjamin Franklin powiedział, że „cokolwiek zaczyna się gniewem, kończy się wstydem”. Mowa nienawiści to gniew, zaś wstyd spadł na tych, którzy współdziałali, by z anonimowych hejterskich kont znieważać tych, dla których niezależna trzecia władza nie jest tylko martwym zapisem. Na szczęście, jak mawia Sofokles, „tylko szlachetne czyny są trwałe”, dlatego z tego histeryczno-historycznego zamętu w pamięci pozostaną ci sędziowie, którzy nie zważając na sączący się na nich jad, robili po prostu swoje, reszta pozostanie zaś tylko złym przykładem.

Najnowsze

Nie ma gospodarek bez problemów

Z prof. Grzegorzem Kołodko z Akademii Leona Koźmińskiego, czterokrotnym wicepremierem i ministrem finansów w czterech rządach, rozmawiał prof. Paweł Wojciechowski, Chair of...

Umiejętna i świadoma komunikacja

W szybko zmieniającym się sektorze finansowym każdy kolejny rok przynosi coraz to nowsze wyzwania, które redefiniują rolę lidera. Środowisko...

PERSONALIA

Piotr Żabski w Zarządzie Alior Banku Z początkiem listopada do zarządu Alior Banku dołączył Piotr Żabski i objął stanowisko wiceprezesa kierującego pracami...

Panoramy NIERUCHOMOŚCI

Stabilna jesień u deweloperów Październik był dla deweloperów działających na siedmiu najważniejszych rynkach nieco lepszy od września – wskazuje wstępny odczyt...

Panorama INWESTYCJE

Nowa perspektywa finansowa Polityka spójności – jak co siedem lat – wymaga zmian, ale nie rewolucji – podkreśla Jan Szyszko, wiceminister...