Advertisement

Tajemnicza śmierć finansisty o dwu twarzach

Jednym z prominentnych członków plutokracji, który lubił rezydować w Monako, był Edmond Safra. Człowiek ten dużo zainwestował w swoje, i swojej rodziny, bezpieczeństwo.

Monte Carlo dzierży tytuł „najbezpieczniejszego miasta świata” nie tylko dlatego, że na 100 mieszkańców przypada jeden policjant. Ta urbanistyczna część Księstwa Monako, leżąca nad brzegiem Morza Liguryjskiego, przenicowana jest czujnymi spojrzeniami kamer: „nie można zrobić kroku, nie będąc monitorowanym przez kamery przemysłowe, które są na ulicach, w przejściach podziemnych, w holu hoteli i w kasynie”, czytamy w „Vanity Fair”, magazynie, który, jak sugeruje nazwa, lubi kierować swoją uwagę na „targowisko próżności”, czyli życie i twórczość współczesnego high society. Z kolei jeden z dziennikarzy piszący dla gazety „Riviera Reporter” z pobliskiej Francji, stwierdził, że Monako jest rządzone jak państwo policyjne. Właśnie dlatego, że policja w tym kraju jest tak baczna i wszędobylska. Jeśli pojawisz się w Monte Carlo w niedbałym ubraniu, możesz być pewien, że zostaniesz „wylegitymowany”, tak na wszelki wypadek. Bo w Monte Carlo mało kto chodzi niechlujnie ubrany. Bo Monte Carlo to miejsce, w którym uwielbiają spędzać czas najbogatsi ludzi świata.

Pan Edmond Safra lubił poczucie bezpieczeństwa

Jednym z prominentnych członków plutokracji, który lubił rezydować w tej słynnej dzielnicy miasta-państwa Monako, był Edmond Safra. Człowiek ten dużo zainwestował w swoje, i swojej rodziny, bezpieczeństwo. „Co roku wydawał miliony na ochronę siebie, żony, jej dzieci (swoich nie miał) i wnuków. W każdej z licznych należących do niego rezydencji mieszkał praktycznie otoczony przez prywatną armię”. To znów dobrze poinformowane „Vanity Fair”.

Pan Safra miał w Monte Carlo penthouse zbudowany na szczycie Republic National Bank, który założył i uważał za swoje „jedyne dziecko”. Luksusowy apartament został przebudowany tak, aby można w nim było zainstalować najnowsze kamery monitorujące i urządzenia bezpieczeństwa. Całość określana była mianem rezydencji La Belle Epoque i mieściła się przy Avenue d’Ostende. Kiedyś mieszkała tam belgijska rodzina królewska.

W charakterze bodyguardów zatrudnił 11 ochroniarzy z karabinami maszynowymi, wielu z nich to weterani Mosadu w Izraelu, którzy pracowali w systemie zmianowym i zawsze mu towarzyszyli. Irytowało to nieco przyjaciół finansisty, którzy, co w sumie zrozumiałe, nie lubili być otoczeni przez uzbrojonych mężczyzn za każdym razem, gdy przyjeżdżali z wizytą. Mimo to przyjeżdżali. Przyjeżdżaliby zapewne również wtedy, gdyby bodyguardów było znacznie więcej, pocieszając się, iż pan Safra nie ma aż tak daleko posuniętych wymagań względem bezpieczeństwa jak Najwyższy Przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un, którego Naczelna Gwardia składa się ponoć ze 100 000 żołnierzy. Zresztą, nawet gdyby miał taką fantazję (a raczej bujnie rozwiniętą paranoję) jak dalekowschodni komunistyczny satrapa, to też chętnie by u niego gościli.

Bo pan Edmond J. Safra był bardzo bogaty. „The Guardian” donosił, że majątek osobisty Safry opiewa na około 4 mld dolarów. To tyle ile wynosi roczny budżet obrony Korei Północnej liczącej milion żołnierzy. Pan Safra, gdyby chciał, mógłby otoczyć się nie jedną gwardią, ale całą grupą gwardii i jeszcze starczyłoby mu na utrzymanie wspomnianego penthouse’u oraz zaspokajanie różnych zachcianek. Swoich i rodziny. Stać go by też było na utrzymanie personelu medycznego w liczbie dwunastu pielęgniarek, który był mu niezbędnie konieczny, bo multimiliarder chorował na Parkinsona. I nadal, pomimo tych wszystkich wydatków, byłby zamożny.

Jacob i Esther oraz sześcioro z ich ośmiorga dzieci (Edmond skrajnie po lewej), Bejrut, ok. końca lat 30., początku lat 40. XX w.

Wzajemne zaufanie i filantropia

Na czym zbił tak niebotyczną fortunę? Tu znów sięgnijmy po „The Guardian”: „Jego bankowy majątek opierał się na wzajemnym zaufaniu z trzydziestoma tysiącami zamożnych inwestorów sefardyjskich, z których sam pochodził. Klienci ci zapewnili mu aktywa o wartości 56,5 mld dolarów na finansową działalność operacyjną”. No dobrze, ale żeby zamożny inwestor sefardyjski obdarzyć go mógł zaufaniem, zwłaszcza takim, za którym szły pieniądze, i to nie drobne jakieś, ale naprawdę duże, to przecież Safra musiał wykazać się czymś więcej niż tylko dobrym, sefardyjskim pochodzeniem. I wykazał się, nie dobrym, ale bardzo dobrym sefardyjskim pochodzeniem. Pan Safra, libański Żyd, urodził się w Bejrucie w dynastii bankierów, której korzenie sięgają Imperium Osmańskiego. „Jeśli Sassoonowie byli znani jako Rothschildowie Azji, to Safra byli Rothschildami Bliskiego Wschodu, a później Brazylii. W różnych okresach członkowie tych trzech rodzin prowadzili ze sobą interesy”, pisał Daniel Gross, biograf Safry.

W wieku 16 lat przyszły krezus porzucił szkołę, aby rozpocząć karierę w finansach. Wyjechał do Europy i tam po raz pierwszy, jako szesnastolatek, wpadł w wir interesów, kupując złoto i handlując nim z ogromnym zyskiem. Interesy prowadził w Paryżu i we Włoszech. Zamieszki antyżydowskie w Bejrucie po utworzeniu państwa Izrael w 1948 r. zmusiły rodzinę Safry do opuszczenia Libanu i udania się do Brazylii. Kilka lat później dołączył do nich Safra junior. Przez cztery dekady budował swoje prywatne imperium bankowe, zakładając wraz z ojcem brazylijski bank, a następnie w 1966 r. uruchamiając w USA Republic National Bank w Nowym Jorku. Budynek znajdował się w samym sercu Manhattanu. Miał wówczas 24 lata. W wejściu do siedziby znajdowała się niewielka wnęka na mezuzę, zwitek pergaminu z naniesionymi dwoma fragmentami Tory. Bo pan Safra był żydem (teraz w sensie wyznania, a nie narodowości) wierzącym i praktykującym, co mocno podkreślał Daniel Gross, pisząc przepiękny panegiryk na cześć multimiliardera w „The Jewish Chronice”. W samej rzeczy, wart był aleksyny pan Safra, który hojnie wspierał ośrodki żydowskie na całym świecie, w tym w Bejrucie i Aleppo, szpitale, ratusz w Jerozolimie, Instytut Studiów Sefardyjskich Jacoba E. Safry na Uniwersytecie Yeshiva w Nowym Jorku oraz katedrę studiów sefardyjskich na Uniwersytecie Harvarda. A przecież to daleko nie wszystkie dobrodziejstwa.


Media wybielają przestępców? Loranty mówi wprost: „To kanalie!”


Nic też dziwnego, że „członkowie jego społeczności nazywali Safrę Moallem – przywódcą, nauczycielem lub przewodnikiem”, to znów słowa Grossa, biografa. Safra przekazał 50 proc. swojego majątku kilku organizacjom charytatywnym. Czy może przeto dziwić, że u dziesiątków tysięcy ludzi jego imię budziło i nadal budzi ogromny szacunek i poczucie wdzięczności? Na jego grobie na cmentarzu żydowskim pod Genewą jeden z dwóch hebrajskich napisów głosi: „Sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Księga Habakuka). „Choć działał na najwyższych szczeblach władzy, judaizm dyktował nawyki i rutynę jego życia”, pisał Gross.

Penthouse pana Safry w Monte Carlo to dwupoziomowa nieruchomość o powierzchni 5000 metrów kwadratowych pozostająca stale pod czujnym okiem kamer monitorujących oraz ochroniarzy, którzy, jak zostało już wyraźnie zasugerowane, doskonale znali się na swojej robocie, jako byli oficerowie Mosadu. To była twierdza nie do zdobycia dla kogoś, kto na przykład, chciałby skrzywdzić Edmonda Safrę. W niej „mógł się bać jedynie swojego strachu”, pisała jedna z gazet.

La Leopolda, posiadłość Safra w Villefranche-sur-Mer, 20 minut od Monte Carlo.

Business is business

„W jego świecie każdy biznes był biznesem rodzinnym, etyczne postępowanie odbijało się nie tylko na nim, ale także na jego rodzicach, braciach, kuzynach i siostrzeńcach. „Szem tow” [dobre imię] nie było jedynie koncepcją, lecz fundamentalnym elementem [jego] strategii biznesowej”, pisał Gross. I zapewne tak właśnie było, a może jeszcze bardziej.

Jednak złe języki (takie zawsze się znajdą) mówiły, że pan Safra ugrzązł w jakichś brudnych interesach. Że nie wszyscy z klientów sześćdziesięciosiedmioletniego bankiera, a posiadał ich i w Stanach Zjednoczonych, i Ameryce Łacińskiej i Rosji, mieli o nim takie samo zdanie jak Daniel Gross.

„The Guardian” pisał w 2000 r., że w latach 80. Safra i jego bank Republic byli celem globalnej kampanii szeptanej. Wśród zarzutów znalazły się sugestie, że był zamieszany w aferę Iran-Contras; że zorganizował zabójstwo specjalisty ds. bezpieczeństwa, który rzekomo odkrył powiązania między nim a skandalem „broń za zakładników”; że zdradził kartel kokainowy z Medellín; że był wspólnikiem legendy mafii, Mayera Lansky’ego; oraz że Republic prała zyski z handlu narkotykami panamskiego generała Noriegi. Ponieważ multimiliarder był czysty jak łza, z łatwością zadał kłam pomówieniom. Udowodnił w sądzie, że plotki pochodziły od jego korporacyjnego rywala, American Express, który kupił TDB, szwajcarską spółkę-matkę Republic, w 1983 r. (Safra odzyskał nad nią kontrolę w 1988 r.). American Express został zmuszony do przeprosin i przekazania 8 milionów dolarów na rzecz szeregu organizacji charytatywnych, w tym Ligi Przeciwko Zniesławieniu (Anti-Defamation League). „Jednak dla wielu osób ze świata bankowości i całego świata sądowe zwycięstwo Safry jedynie zwiększyło podejrzenia wobec skrytego libańskiego biznesmena”, konkludował „The Guardian”.

Chociaż, z drugiej strony faktem jest, że co najmniej dwóch pracowników jego banku było zamieszanych w aferę Iran-Contras, zgodnie z ostatecznym raportem Walsha, będącym wynikiem dogłębnej analizy afery dokonanej przez rząd federalny USA. Podobnie jak to, że klient oddziału papierów wartościowych Republic został oskarżony o defraudację pieniędzy japońskich inwestorów na kwotę 1 miliarda dolarów – a dokumenty sądowe wskazują, że w dokonaniu tej zbrodni pomógł mu wysoki rangą dyrektor firmy Republic.

W każdym razie według „The Guardian” tak w „Nowym Jorku jak Londynie zwyczajem było uśmiechanie się porozumiewawczo za każdym razem, gdy padało nazwisko Safry. Teraz uśmiechy były tym szersze”. No cóż, zawistnicy jak się uprą, jak się czepią każdego detalu, każdej tak drobnej, że właściwie niewidocznej plamki, to i z igły potrafią uczynić widły. Tak jak to miało miejsce z innym pomówieniem. Otóż chodziły plotki w świecie biznesowego high life’u, że Edmond Safra został w 1957 r. uznany za handlarza narkotyków w raporcie amerykańskiego Biura ds. Narkotyków. Oskarżenie zostało później wycofane, ale aż do śmierci Safra był źródłem niezliczonych, niepotwierdzonych plotek, które łączyły go z handlem narkotykami, złotem i walutami, praniem brudnych pieniędzy i przestępczością zorganizowaną.

Wątek rosyjski

„The New Yorker” donosił, że „wielu klientów Safry to Rosjanie podejrzewani o powiązania przestępcze”, a amerykański prokurator zauważył kiedyś: „Republic zawsze miał bardzo interesujących klientów, którzy sądzili, że rząd przygląda się im być może bardziej niż klientom innych banków”. Czyżby władzami federalnymi kierowały uprzedzenia? Dlaczego część interesantów nowojorskiego Republic National Bank mogła czuć się inwigilowana przez służby? Może dlatego?


WOJSKO KONTRA BIZNES – CZEGO LIDERZY MOGĄ SIĘ NAUCZYĆ OD GROM-U?


W okładkowym artykule ze stycznia 1996 r. zatytułowanym „The Money Plane” (Samolot pieniędzy), opublikowanym przez „New York Magazine”, który szczegółowo opisywał, jak „rosyjska mafia otrzymuje przesyłkę do miliarda dolarów w świeżych banknotach studolarowych”, bank Edmonda Safry, Republic National, został wprost wymieniony jako zamieszany w aferę. Po doniesieniu, że rosyjska mafia od dawna korzysta z „nieograniczonych dostaw świeżo wydrukowanych banknotów Rezerwy Federalnej do finansowania ogromnego i rosnącego międzynarodowego syndykatu przestępczego”, autor artykułu, Robert Friedman, zadał oczywiste pytanie: „Dlaczego zatem Republic National Bank i amerykańska Rezerwa Federalna nadal dostarczają miliony czystych, nieskazitelnych banknotów studolarowych do banków, które, jak zgadza się tak wielu ekspertów od prania pieniędzy, są mocno podejrzane?”. I to jest świetne pytanie, zwłaszcza że artykuł cytuje dalej urzędnika z urzędu nadzorującego Republic National Bank, który stwierdził, że rząd USA „nie widzi w tym nic złego”. Należy koniecznie wspomnieć, że w momencie publikacji artykułu w „The Money Plane” współpracownikiem Safry był niejaki Bill Browder. Bardzo ciekawa postać.

Ich troje

Bill Browder zaczął kupować rosyjskie akcje, zanim w Moskwie powstała giełda. „Był rok 1993, produkcja przemysłowa spadała, a inflacja szalała. Inwestowanie? Nie było żadnych giełd, prospektów, raportów o zyskach i prawie żadnych zysków. Ale akcje były”, pisał Edmund L. Andrews, dziennikarz ekonomiczny „The New York Timesa” w październiku 1997 r. w artykule „Capitalism With a Vengeance in Russia” (Kapitalizm z zemstą w Rosji). Skąd akcje na takiej giełdowej pustyni? Pojawiły się w ramach programu prywatyzacyjnego Jelcyna. Były to akcje tysięcy byłych przedsiębiorstw państwowych rozdane pracownikom i menedżerom. Większość ludzi uważała je za bezwartościowe; Browder uważał inaczej. Jako 29-letni menedżer ds. akcji rosyjskich w firmie Salomon Brothers, a później działając na własną rękę, podróżował do takich miejsc jak Syberia i Tatarstan, aby nabywać udziały w spółkach naftowych, kopalniach i przedsiębiorstwach użyteczności publicznej.

Aby interes mógł się szybciej i lepiej kręcić, Browder z Safrą i Beny Steinmetzem w kwietniu 1996 r. założyli Hermitage Capital Management. Fundusz hedgingowy stał się jedną z najważniejszych firm inwestycyjnych w Rosji. Udział Safry to 25 mln dolarów z Republic National Bank w Nowym Jorku. Wartość akcji Funduszu Hermitage, podwoiła się w 1996 r. i niemal potroiła od stycznia 1997 r. Dzięki napływowi nowych pieniędzy od zamożnych inwestorów i instytucji z całego świata, Browder zarządzał w momencie powstawania artykułu Andrewsa akcjami rosyjskimi o wartości 1,2 miliarda dolarów.

„Rosja jest gorąca. Sześć lat po upadku Związku Radzieckiego kraj Lenina i Stalina nagle ogarnęła gorączka kupowania akcji. Jej rodzący się rynek akcji szybował wyżej niż jakikolwiek inny, potrajając się w ciągu ostatnich 18 miesięcy”, opisywał ówczesny klimat Rosji dziennikarz NYT.

Pociąganie tygrysa za ogon

W tym klimacie rodziły się olbrzymie fortuny, ale też, niczym gigantyczny pasożyt na dorodnym ciele żywiciela, wzrastała brutalna postsowiecka mafia. Browder zeznał w 2009 r. przed Komisją Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (Komisją Helsińską), że wraz z Safrą (i Steinmetzem) założył Hermitage jako narzędzie „dla zachodnich inwestorów do inwestowania na rosyjskim rynku akcji”. Firma odniosła ogromny sukces i ostatecznie stała się największym zagranicznym inwestorem w Rosji. Browder przyczynił się do sukcesu firmy, ponieważ wymyślona przez niego strategia opierała się na inwestowaniu w akcje spółek, które straciły na wartości z powodu złego zarządzania, korupcji, nadużyć praw akcjonariuszy lub z przyczyn jawnej kradzieży. „Następnie pracowaliśmy nad zmianą zarządu, powstrzymaniem oszustw i obroną interesów akcjonariuszy mniejszościowych poprzez aktywizację wszystkich akcjonariuszy”, mówił Browder.

W ten sposób Hermitage atakował rosyjskie firmy, takie jak United Energy Systems, Sbierbank, Łukoil i Gazprom, za nieprawidłowe działania i korupcję, wielokrotnie dorabiając się na tym fortuny. Browder przyznał, że w ten sposób „nastąpił na odciski wielu wysoko postawionym osobom”. Ze świata rosyjskiej polityki i biznesu. Zresztą oba zazębiały się tak mocno, że właściwie stanowiły jedno – oligarchię. I był jeszcze jeden świat – przestępczy. On również stanowił ważną część oligarchii – jako jej trzeci człon.

Samo to wystarczyłoby, aby ruska mafia wpadła w złość i szukała rewanżu na osobach zarządzających Hermitage’m. Czy to chęć osłabienia konkurencji, bez wątpienia nieuczciwej, podsunął w 1998 r. szefowi Republic National Bank pomysł złożenia doniesienia na mafię do FBI i szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości?

Chodziło o podejrzenie funkcjonowania systemu prania brudnych pieniędzy rosyjskich urzędników zarówno z rosyjskiego Ministerstwa Finansów, jak i Rosyjskiego Banku Centralnego z udziałem funduszy MFW, Republic National Bank of New York i Republic National Bank of New York (banku Safry w Genewie).

Jak podają źródła, Safra po pewnym czasie zaczął otrzymywać groźby śmierci, co skłoniło go do wzmocnienia ochrony.

Kiedy płonie orle gniazdo

Jednak Edmond J. Safra w tym, nazwijmy to z lekką emfazą, orlim gnieździe, uwitym własną przemyślnością finansową i wielką pracowitością, położonym na szczycie Góry Karola, bo tak tłumaczyć należy nazwę Monte Carlo, mógł się czuć bezpiecznie. Żadne zło pochodzące od człowieka nie mogło go dosięgnąć. A jednak – dosięgnęło.

„Każdy kto się obudził w pobliżu Carré d’Or w Monako wczesnym rankiem 3 grudnia 1999 r., zapamięta upiorną poświatę na czarnym niebie, gdy ogień strawił piękną miedzianą kopułę zabytkowej rezydencji La Belle Epoque przy Avenue d’Ostende”, pisał po ćwierćwieczu magazyn „Monegasque”, wspominając to, co stało się z rezydencją, ale nade wszystko – w rezydencji.


Polacy nie chcą być szczęśliwi?! Witold Orłowski ujawnia prawdę o Ekonomii Szczęścia


Oddajmy teraz głos głównemu prokuratorowi Monako Danielowi Serdetowi, który powiedział na konferencji prasowej, że pan Safra i jego pielęgniarka, Viviane Torrent, udusili się w pożarze, który wybuchł o 4:45. Kiedy poczuli dym dochodzący do pokoju bankiera, uciekli do łazienki i tam zginęli na skutek uduszenia. Żona Safry, Lily, jej wnuczka i niania ukryły się w innym pokoju i nie odniosły żadnych obrażeń. Późniejsza autopsja potwierdziła wstępne ustalenia dotyczące przyczyn śmierci ​​bankiera i pięćdziesięciodwuletniej pielęgniarki, obywatelki amerykańskiej, filipińskiego pochodzenia.

Według relacji zamieszczonej przez „New York Post” dwa dni po wydarzeniu, prokurator Serdet powiedział, że kiedy przybyli na miejsce strażacy zaczęli dobijać się do drzwi łazienki, w której ukrył się Safra z pielęgniarką, „Safra pomyślał, że ​​to napastnicy i odmówił wyjścia”. Tymczasem dym gęstniał i wdzierał się do łazienki przez otwór wentylacyjny. Pani Safra, Lily, błagała męża, żeby wyszedł z łazienki. Kobieta powiedziała mu przez komórkę: „Policja jest tutaj! Zadzwoniłam!” Rozmawiali dwa razy, a w jednej z rozmów pan Safra wezwał żonę, żeby uciekła do pokoju i tam się zaryglowała. Bankier nie wychodził z łazienki – nawet gdy wezwała go policja. „Te dwie osoby w łazience odebrały i wykonały kilka połączeń telefonicznych. Wiedziały, że na miejscu są policja i straż pożarna, ale mimo to odmówiły wyjścia” – powiedział Serdet. Co całej sprawie dodało tym większej tajemniczości. I pożywki do plotek.

Wszystko w dymie plotek, domysłów i mniemań

Przejdźmy do plotek. Annette Anderson, dziennikarka cytowanego już „Monegasque”, pisała, że „przez resztę poranka plotki o toczącej się tam bitwie z udziałem policji Monako i komandosów rosyjskiej mafii, a być może palestyńskich terrorystów, rozprzestrzeniały się po Monako szybciej niż sam pożar. Ostatecznie prawdziwa historia była znacznie mniej dramatyczna, ale późniejsze wydarzenia nadal pobudzały wyobraźnię teoretyków spiskowych przez ćwierć wieku”.

Anderson przytacza też ostateczną wersję wydarzeń, taką jaką ustaliło dochodzenie. Brazylijsko-libański miliarder i bankier Edmond Safra, który mieszkał w 5000-metrowym penthousie, zginął w pożarze wznieconym przez jego amerykańskiego pielęgniarza, Teda Mahera, byłego medyka Zielonych Beretów. Maher pierwotnie twierdził, że podpalił kosz na śmieci, aby uruchomić alarm przeciwpożarowy i zaalarmować ochronę budynku, gdy walczył z dwoma zamaskowanymi killerami, którzy wdarli się do domu, aby zamordować Safrę.


Michał Pomorski: Kontrole podatkowe od kuchni


Podczas późniejszego procesu Maher przyznał się jednak, że zmyślił historię o intruzach i nawet sam się dźgnął nożem, pozorując walkę z napastnikami, aby udawać bohatera w oczach pracodawcy i w ten sposób stać się osobą numer jeden wśród całego personelu medycznego otaczającego chlebodawcę. Jego skazanie w 2002 r. za „podpalenie powodujące śmierć” i 10-letni wyrok więzienia nie powstrzymały jednak licznych teorii spiskowych na temat potencjalnych „prawdziwych” zabójców, w tym muzułmańskich fundamentalistów, żony Safry, Lily, rosyjskich oligarchów, „a ostatnio Władimira Putina”, pisała w lutym 2025 r. Annette Anderson.

Nadal jednak pozostaje wiele niejasności. Podstawową jest ta, dlaczego ani jeden ze strażników nie był na służbie w noc śmierci Safry? Właśnie tego dnia członkowie obstawy pan Safry zostali wysłani do La Leopolda, posiadłości Safra w Villefranche-sur-Mer, 20 minut od Monte Carlo.

Pielęgniarz Zielonych Beretów i szybka sprzedaż „dziecka”

Co równie ważne, pielęgniarz osiem lat później w rozmowie z Sarą James, dziennikarką NBC News, ponownie wrócił do wersji pierwotnej o dwu intruzach, swojej z nimi walce i podpaleniu kosza na śmieci, aby uruchomić alarm przeciwpożarowy i zaalarmować ochronę budynku. Pielęgniarz uparcie twierdził, że policja wręczyła mu dokument napisany po francusku – w języku, którego nie potrafił odczytać – i kazała mu go podpisać, w przeciwnym razie poniesie karę. Później zgodził się opowiedzieć historię o sfingowaniu pożaru, bo prawnicy powiedzieli, że w ten sposób złagodzi wyrok. „Safra zatrudnił mnie na stałe [z roczną pensją 200 tys. dolarów]. Miałem wszystko czego pragnąłem w życiu. I miałbym zabijać pracodawcę?”.

Zwraca się też uwagę na to, że Edmond Safra sprzedawał swój Republic National Bank bankowi HSBC. Był to dziwny i kontrowersyjny ruch, ponieważ analitycy z Wall Street uważali, że wynegocjowana przez niego cena sprzedaży była o prawie 40 procent niższa niż wartość banku. Ale nawet po obniżeniu ceny Edmond Safra i jego żona Lily mieli otrzymać 3 miliardy dolarów w gotówce ze sprzedaży.

„The Guardian”, który opublikował tekst o Safrze kilkanaście godzin po pożarze w Monte Carlo (4 grudnia 1999), zwrócił uwagę, że Edmond Safra, zaledwie kilka tygodni wcześniej sprzedał swoje warte 10 miliardów dolarów grupy bankowe Republic New Corporation i Safra Republic Holdings bankowi HSBC. „Pozbył się w ten sposób swojego cennego imperium bankowego – które podobno nazywał swoim »dzieckiem«”.


Ukraina kosztowała nas fortunę! Modzelewski: 100–200 mld już poszło


Mafia rosyjska, żona aszkenazyjska

Jego majątek osobisty, podobnie jak majątek jego brazylijskiej żony Lily Monteverdi, która przeżyła wczorajszy atak, był tak wielki, że aby zapewnić sprawny przebieg sprzedaży, osobiście zgodził się na obniżkę ceny swoich udziałów w grupie o 450 milionów dolarów, pisała gazeta. Dlaczego tak się spieszył? Jedna z teorii wyjaśniających mówi, że za uzyskane w ten sposób pieniądze miał uśmierzyć gniew mafii rosyjskiej, która utraciła wkłady na swych kontach w wyniku wspomnianego wyżej zawiadomienia do FBI i władz szwajcarskich.

Poza tym pan Safra zgodził się również pokryć do 180 milionów dolarów kosztów wszelkich działań prawnych, które mogłyby zostać podjęte w następstwie kompromitującego incydentu regulacyjnego w Japonii, który groził zablokowaniem sprzedaży HSBC po tym, jak regulatorzy stwierdzili, że Japończycy mogli stracić 1 miliard dolarów w wyniku afery, o której również wspomniano powyżej.

Transakcja miała duże znaczenie dla HSBC, którego prezes, sir John Bond, podobno nawiązał ciepłe relacje z panem Safrą, ponieważ umożliwiłaby globalnej grupie bankowej dostęp do wspomnianej wcześniej listy ponad 30 000 zamożnych klientów, którą pan Safra zgromadził w trakcie swojej długiej kariery. Prasa pisała, że lista klientów była podobno jedną z najbardziej pożądanych na świecie, pełną nazwisk najbogatszych ludzi z Bliskiego Wschodu, Ameryki Łacińskiej i Stanów Zjednoczonych.

I jeszcze żona pana Safry. Kiedyś owdowiała i dwukrotnie rozwiedziona, Lily nie do końca pasowała do konserwatywnego klanu Safra. Sefardyjski ród nie akceptował Lily z powodu jej aszkenazyjskiego pochodzenia. „Jego rodzinie nie podobał się fakt, że była Aszkenazyjką, Żydówką europejskiego pochodzenia, podczas gdy Edmond pochodził z długiej, dumnej linii Halabim, sefardyjskich Żydów z Syrii”, czytamy w Maclean’s.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych między braćmi Safra doszło do wyraźnego rozłamu. Kuzyn pana Safry, powiedział dziennikarzowi, że jednym z powodów, dla których relacje rodzinne były tak złe, była Lily, żona pana Safry. To ona spowodowała, że zdystansował się od rodziny. Nad tym, jaka była jej rola w wydarzeniu, też zastanawiają się co niektórzy, insynuując w ten sposób, że mogła mieć coś na sumieniu w związku z wydarzeniem w nocy 3 grudnia 1999 r.

Poprzedni artykuł

Najnowsze

Panoramy – Nieruchomości

Potrzebna termomodernizacja Budynki w Polsce odpowiadają za 40 proc. zużycia energii, a większość powstała przed 1990 r., co wymaga pilnej termomodernizacji – wynika z danych KAPE....

Personalia

Grzegorz Laudynowym członkiem zarządu Polskiego Standardu Płatności Od ponad dwóch dekad związany jest z doradztwem technologicznym i sektorem finansowym. Przez blisko 17...

Prawne aspekty transformacji cyfrowej i AI

Transformacja cyfrowa oraz rozwój sztucznej inteligencji to zjawiska, które w coraz większym stopniu wpływają na społeczeństwa, gospodarki i systemy prawne na...

System kaucyjny na ostatniej prostej

Do startu systemu kaucyjnego w Polsce pozostał zaledwie tydzień. Wdrażane rozwiązanie, które ma poprawić poziomy zbiórki i recyklingu opakowań po napojach,...

Obronić się przed żądaniami zwrotu subwencji

Tysiące polskich przedsiębiorców, którzy skorzystali z pomocy w ramach tarcz finansowych, mierzy się dziś z pozwami o zwrot środków. Wielu z nich podkreśla, że...