Niewiele jest pytań stojących przed większymi i mniejszymi przedsiębiorcami, które można by uznać za „oczywiste”, ale jednym z nich są inwestycje w odnawialne źródła energii. Z Andrzejem Kaźmierskim, dyrektorem Departamentu Gospodarki Niskoemisyjnej w Ministerstwie Rozwoju i Technologii, rozmawia Beata Tomczyk.
Dlaczego przedsiębiorcy powinni korzystać ze źródeł energii odnawialnej?
Wszyscy będą chcieli…
A może wszyscy będą zmuszeni?
Poniekąd zmusi ich do tego rzeczywistość. To jest megatrend. Będzie im się to po prostu opłacało z dwóch zasadniczych powodów: nieprzewidywalności cen energii i wysokich ceny energii oraz pochodzenia źródła energii jako istotnego elementu udowodnienia, że produkty przedsiębiorcy nie naruszają ładu klimatycznego (a jest to istotne zwłaszcza dla przedsiębiorców będących w większych łańcuchach dostaw).
Odnawialne źródła energii, zwłaszcza wiatr i fotowoltaika, czyli te najpopularniejsze, mimo swoich wad, mają kilka zasadniczych zalet. Po pierwsze – nie wymagają substratów, żadnych paliw i w związku z tym ich koszt bieżący wiąże się tylko z kosztami utrzymania, serwisem, ochroną. I to wszystko. Mają niskie koszty zmienne, a to powoduje, że energia ta jest nie tylko tańsza, ale jej koszt jest przewidywalny w dłuższym czasie.
Dlaczego przedsiębiorcy muszą mieć przewidywalną cenę energii?
Choćby po to, żeby robiąc inwestycje, móc zaplanować proces produkcji.
Inwestycje są realizowane i spłacane przez lata. Czy będą one opłacalne, zależy w znacznym stopniu od kosztów energii i ich przewidywalności.
Skupmy się na wymaganiach rynku i przykładach.
Wymagania co do użytkowania energii ze źródeł odnawialnych dotyczą zarówno małych przedsiębiorców jak i wielkich. Huty dostarczające stal mają określone terminy, kiedy ich odbiorcy są gotowi kupować i kiedy zaczną wymagać zwiększonego udziału energii nieemisyjnej, czyli odnawialnych źródeł energii i energii jądrowej.
Mali przedsiębiorcy, jak chociażby dostawcy Ikei, którzy często dostarczają proste elementy, muszą korzystać z zielonych źródeł energii, jeśli chcą pozostać w łańcuchu dostaw. To jest kwestia konkurencji.
Więc żeby pozostać na rynku, przedsiębiorcy muszą się dostosować?
Wspomniała pani wcześniej o „zmuszaniu”. To zmuszanie czy przynajmniej kontrolowanie oparte jest na systemie ESG, czyli systemie raportowania między innymi środowiskowego oddziaływania danego przedsiębiorcy.
I system ten w tej chwili dotyczy większych przedsiębiorców. W przyszłości przejdzie również na mniejszych. A za tym raportowaniem będą szły wybory konsumentów. To jest oczywisty megatrend na całym świecie.
Jaka jest dostępność zielonej energii w Polsce i czy polscy przedsiębiorcy potrzebują oraz wiedzą w jaki sposób tę energię zdobyć i jakie wyjścia są racjonalne ekonomicznie czy technicznie, zwłaszcza w dłuższej perspektywie?
Co do dostępności zielonej energii – nadal nie jest najlepiej. A co do kompetencji, duże przedsiębiorstwa na pewno je mają, zwłaszcza dzięki pozostawania częścią międzynarodowych koncernów i raportowaniu ESG.
U mniejszych przedsiębiorców jest różnie. Ci, którzy są w łańcuchach dostaw dużych koncernów, dostali taką informację i wiedzą, wymagają, stanowią bardzo silne lobby, czy lokalnie, czy na rynku krajowym. I domagają się zwiększenia udziału zielonej energii w miksie. Natomiast niektórzy jeszcze nie. Ale także oni z czasem dowiedzą się, jak tę zieloną energię pozyskiwać. Dowiedzieli się też ci, dla których ceny energii okazały się bardzo wysokie i doprowadziły ich do trudnej sytuacji. Ci się dowiedzieli właśnie o tym aspekcie cenowym. Czyli możemy powiedzieć, że racjonalni przedsiębiorcy już taką wiedzę mają.
A czy umieją to zrobić?
Tu jest bardzo różnie. Ta kompetencja w dużych organizacjach w zasadzie jest bardzo wysoka. Są firmy, które mają własne zakłady energetyczne, posiadają wiedzę energetyczną i biznesową, w tym potencjał ekonomiczny i rozumieją, czego potrzebują. Co więcej, mają bardzo rozbudowane już w tej chwili plany długofalowe oraz są w stanie zorganizować sobie w mniejszym lub większym stopniu, zależnie od warunków terenowych i przestrzennych, choćby własne farmy wiatrowe.
Mniejsi przedsiębiorcy są w dużo trudniejszej sytuacji. Nie sposób wymagać od małego biznesmena pełnej wiedzy energetycznej. Co więcej, jeżeli np. piekarnia postawi fotowoltaikę, czyli najprostsze technicznie rozwiązanie, a sama pracuje w innych godzinach niż pracuje fotowoltaika – to w zasadzie zamiast poprawić sytuację, tylko ją sobie pogorszy. Musi sprzedać tę energię na zewnątrz i to tanio, a sama kupować dla siebie wtedy, kiedy jest trudniej dostępna.
Do tego mniejsi czy średni przedsiębiorcy nie są w stanie sensownie zbilansować energii, bo mają określone godziny, potrzeby i ograniczone możliwości zielonych źródeł.
Ale mogą wspólnie budować te źródła?
Powstają klastry energii, spółdzielnie energetyczne, organizacje większej grupy, które mogą wspólnie budować kompetencje czy powierzyć kompetencje komuś. Dla większej grupy jest to bardziej opłacalne. Co więcej, już dwa zakłady mogą dostosować wzajemnie swoje profile, przesunąć godziny pracy uniemożliwiając dublowanie szczytu, sprawić, by krzywa konsumpcji energii wypłaszczyła się.
W efekcie pobór energii będzie znacznie bardziej zbilansowany w danym obszarze.
Wspólne działania mają przyszłość?
To kolejny megatrend na świecie: tworzenie energetyki rozproszonej w oparciu o społeczności. To grupy oczywistego interesu, chcące uzyskać tańszą i nieemisyjną energię wspólnie, niezależnie od całego systemu elektroenergetycznego w kraju, który ma swoje tempo rozwoju. Przedsiębiorcy muszą tę energię mieć tu i teraz.
Zatem ich wspólne działania, w ramach stref ekonomicznych, klastrów energii czy spółdzielni – dają szansę na rozwiązanie ich bieżących problemów, przynajmniej w jakimś stopniu i sensowne wykorzystanie odnawialnych źródeł. Bo z drugiej strony, mając na uwadze to, że te źródła są sterowane przez pogodę, przede wszystkim wiatr i słońce, trzeba tę energię wykorzystać racjonalnie. Na przykład impulsem do zwiększenia produkcji może być to, że jest słonecznie czy wietrznie. A to się daje przewidywać dzień czy dwa naprzód. W interesie państwa jest to, żeby przedsiębiorcy korzystali z odnawialnych źródeł energii w jak największym stopniu. Wówczas państwo nie uzależnia się od importu nośników energii.
Czy Ministerstwo Rozwoju i Technologii wspiera wspólne działania małych przedsiębiorców?
Wraz z AGH i NCBJ Ministerstwo Energii (a później Ministerstwo Rozwoju i Technologii) prowadziło program rozwoju energetyki rozproszonej w klastrach energii (KlastER). W tej chwili został zakończony, ale dzięki niemu powstały narzędzia oraz działania legislacyjne ułatwiające tworzenie energetyki rozproszonej. Wytworzyło się również środowisko energetyki rozproszonej, także w przemyśle, które działa i regularnie spotyka się – za nim szóste forum i pierwszy kongres. W tej chwili funkcjonuje kolejny projekt „Obserwatorium transformacji energetycznej”, który nadal zajmuje się energetyką rozproszoną.
Również Unia Europejska w swoich programach bardzo wspiera tworzenie i rozwój społeczności energetycznych.
Jak to działa w praktyce?
W polskich warunkach jedną z istotnych barier jest możliwość podłączenia źródeł OZE. Stąd w legislacji pojawiła się linia bezpośrednia, czyli możliwość bezpośredniego podpięcia źródła energii. Dotyczy to głównie odbiorców z dużego przemysłu, ale potencjalnie w przyszłości również mniejszych. Zakładamy, że będzie to możliwe po drobnych modyfikacjach przepisów dotyczących linii bezpośredniej.
Nadążanie prawa za techniką, biznesem i światem jest typową trudnością. Świat idzie do przodu szybciej niż prawo, które zwykle staramy się dostosować do potrzeb i wymagań biznesu. Kiedy okazuje się, że obowiązujące przepisy nie działają, dopuszcza się inne techniczne rozwiązania.
W tej chwili wprowadziliśmy pojęcie „piaskownicy regulacyjnej”, czyli legislacyjnej, gdzie za zgodą prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, dla określonej grupy odbiorców czy zespołu typu klaster, można przeprowadzić deregulację na kilka lat – na czas wprowadzenia nowoczesnych rozwiązań technicznych i biznesowych, sposobu rozliczenia energii itd.
Co to umożliwi?
Umożliwi to stworzenie laboratorium, w którym działa dana technologia, chociażby zarządzania energią czy metoda wzajemnego rozliczania energii i połączenia pozasystemowego uczestników tego laboratorium. Z korzyścią dla nich. A wówczas zadaniem legislacji jest tylko opisanie tego, co faktycznie działa w praktyce, nie szkodząc nikomu. Zatem jest szansa na przyspieszenie i uracjonalnienie procesu legislacyjnego. Takie inicjatywy zresztą już się pojawiają, tworzone przez samorządy czy grupy przedsiębiorców, którzy zmuszeni ekonomicznie czy łańcuchem dostaw przez swoich odbiorców do pozyskiwania energii we własnym zakresie, tworzą wspólnie propozycje rozwiązań. Będą występowali ze swoimi pomysłami do prezesa URE i mam nadzieję, że powstanie kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt takich „piaskownic legislacyjnych”, co ułatwi stanowienie prawa racjonalnego i dostosowanego do potrzeb odbiorców.
Jednym z istotnych czynników transformacji energetycznej jest transformacja ciężkiego, dużego przemysłu. Jak ona przebiega?
Przemysł ma świadomość potrzeb, umiejętności technologiczne, ma własne zakłady energetyczne, a zatem jest w stanie sam zaprojektować transformację. Ma też na to pieniądze. Bo jeśli projekt jest ekonomicznie racjonalny, to nie ma problemu z uzyskaniem finansowania, czy bankowego, czy wewnątrz-korporacyjnego. A gdy pojawiają się bariery to najbardziej racjonalnym działaniem, z punktu widzenia państwa, jest ich maksymalne zniesienie. Dla biznesu w ogóle, ale w pierwszej kolejności dla najcięższego przemysłu, który ma wszystkie dane do tego, żeby prowadzić proces dekarbonizacji,: chce, może, wie jak. Natomiast w przyszłości również należy znieść bariery dla średniego i mniejszego biznesu. Zniesienie barier w budowie źródeł, w łączeniu się w grupy, w uzyskiwaniu korzyści (mniejszych czy większych) to również korzyść dla państwa. Jest to praktycznie sytuacja win-win. Dlatego deregulacja przepisów o energetyce przemysłowej jest jednym z bardziej oczekiwanych elementów transformacji. W dodatku jest to bezkosztowe w tym sensie, że biznes ma skąd i jak uzyskać te pieniądze, pod warunkiem, że przepisy mu to umożliwią.
Co jeszcze robi przemysł czy ogólnie biznes, żeby uzyskać niskoemisyjną energię?
Jest kilka metod pozyskiwania energii z rynku. Najprostszą jest zakup gwarancji pochodzenia. Gwarancja pochodzenia to dowód wyprodukowania danej energii w danym czasie. Zakupienie gwarancji świadczy o tym, że ja w określonym czasie pracowałem i wykorzystałem tyle i tyle energii, a w związku z tym udowadniam, że to ja wziąłem tę energię. To jest oczywiście często całkowicie wirtualne. Jednocześnie to rozwiązanie wspiera rozwój źródeł OZE, bo daje im dodatkowe źródło przychodu. W tej chwili gwarancje pochodzenia są droższe niż kiedykolwiek: powyżej 10 złotych za MWh, podczas gdy kiedyś była to złotówka albo nawet mniej. Teraz OZE są coraz bardziej pożądane. Jest to dość prosty sposób na udowodnienie, że mam zieloną energię – nie mam taniej energii, nie mam energii w przewidywalnych cenach, ale udowadniam, że wykorzystuję zieloną energię.
W bardziej zaawansowanych konfiguracjach zawiera się kontrakty PPA, czyli Power Purchase Agreement. Są to kontrakty bezpośrednie producenta z odbiorcą. Mają one wiele form. Generalnie chodzi o to, że zobowiązuję się do kupowania energii od danego producenta energii wraz z gwarancjami pochodzenia przez 5, 10, 15 lat. Dodatkowo ustalamy zasady zmiany cen przez np. 15 lat. Korzyść jest ogromna! Mam przewidywalną cenę i zieloną energię jako kupujący, a przedsiębiorca produkujący energię ma przewidywalne przychody, z którymi spokojnie może pójść do banku i uzyskać kredyt na budowę źródła. I powoli, ale wyraźnie – staje się to najbardziej pożądaną formą pozyskiwania zielonej energii. Czyli zakład nie zajmuje się produkcją energii, bo nie jest to jego core biznes, ale kupuje tę energię.
Oczywiście nasuwa się pytanie, czy kupuje tę energię w systemie pay-as-produced (czyli jak produkujesz, tak ja ci płacę), czy pay-as-consume (ile konsumuję, tyle płacę). Są to dosyć skomplikowane kwestie przeniesienia ryzyka na strony. W rozwinięciu tego systemu pozyskiwania energii pomogłoby kilka działań, nawet nie legislacyjnych, a organizacyjnych, deregulacje i wsparcie legislacyjne po stronie Towarowej Giełdy Energii.
To rozwiązanie da się rozwinąć, ono już istnieje i jest coraz lepiej znane w środowisku przedsiębiorców. Jeszcze kilka lat temu z trudem przekonywałem przedsiębiorców, nawet tych największych, do zawierania takich kontraktów. W tej chwili jest kolejka chętnych. W efekcie producent energii sprzedaje ją drożej niż sprzedawałby na giełdzie czy na aukcji. Natomiast konsument kupuje taniej, niż kupowałby na rynku. W związku z tym obie strony korzystają. Oczywiście mamy tu jeszcze pośredników, ale jest zawieranych coraz więcej tego typu kontraktów. W pewnym momencie będzie to już lawina. Efekt w tym roku był już taki, że w aukcjach OZE wystartowało relatywnie niewiele firm, ponieważ wolały zawierać kontrakty PPA.
Jakie są etapy wdrażania własnych źródeł zielonej energii?
Proste rozwiązania typu fotowoltaika na dachu, która zazwyczaj nie pokrywa całości konsumpcji energii, daje bardzo szybki zwrot z inwestycji, bo to mniej więcej 3-4 lata. Dlatego, że zakład pracuje w dzień, wykorzystuje całość tej energii samodzielnie, nie oddając jej do sieci. Dla przedsiębiorstwa ta energia nic nie kosztuje, oczywiście trzeba odliczyć koszty utrzymania serwisu i administracji. Gorzej jest, jeżeli pojawia się nadmiar energii, który trzeba by przesunąć. Wówczas rozwiązaniem są magazyny energii. Dlatego nie da się powiedzieć jednoznacznie, jaki jest termin zwrotu z inwestycji. Jeżeli jest to instalacja, która mieści się całkowicie w profilu zużycia, a w dodatku zakład nie odnosi korzyści z profilu (bo są jeszcze takie elementy rynku, które trzeba wziąć pod uwagę, jak premia czy obniżenie kosztów energii w zamian za płaski pobór energii, bez pików) to zwrot z inwestycji szacowany jest na powiedzmy 3 lata przy obecnych cenach energii. Oczywiście, jeżeli instalacja jest znacznie bardziej skomplikowana (np. zawiera magazyny, różne elementy sterowania energią, być może wykorzystywania nadmiarowej energii w postaci chociażby podgrzewania wody), to także to wpływa na to, kiedy inwestycja się zwróci.
Po drugie, jest to skomplikowane zagadnienie w ramach jednego zakładu. I tu znowu wkraczają społeczności czy klastry energii. W tej chwili prowadzimy w ramach KPO dwuetapowy program wsparcia dla klastrów energii, zwłaszcza początkujących. Po pierwsze pieniądze przeznaczane są na opracowanie koncepcji strategii klastra, czyli całej wizji. A w drugim etapie fundusze wydajemy na szczegółowe projekty poszczególnych źródeł, aż do studium wykonalności. Z tak stworzonymi dokumentami samorząd, przedsiębiorcy czy grupa przedsiębiorców, a także obywatele, organizacja, mogą wystąpić do banku lub wnioskować o środki pomocowe, jeżeli chcą i jeśli takie są. Środków pomocowych jest wiele. To FENIKS, programy NFOŚiGW, również programy norweskie, w których trzeba mieć wyliczone CO2 Założenie jest takie, że z tymi dokumentami możemy występować o wsparcie czy finansowanie bankowe lub starać się pozyskać inwestora. Swój wspólny projekt możemy powierzyć też jakiemuś przedsiębiorcy, by zainwestował w niego. I na to też pójdą deweloperzy.
Założenie jest takie, żeby grupy te wyszły z programu z dobrze przygotowanymi dokumentami i wiedzą, kiedy inwestycja im się zwróci, po co to robią i w jaki sposób technicznie należy to rozwiązać.
I dotyczy to każdej instalacji źródła odnawialnej energii?
Podchodzimy do tego bardzo szeroko. Każda grupa powinna zrobić swój plan. Nie da się powiedzieć uniwersalnie, że wszyscy powinni budować konkretne instalacje. Mamy możliwość budowy elektrowni wodnej lub fizycznie stojącej. Gdzie indziej jest biogazownia tworząca bazę, węzeł lokalny bilansowania – przy jej wykorzystaniu możemy wybudować więcej fotowoltaiki, która jest bilansowana przez biogazownię. W innym przypadku mamy tylko fotowoltaikę dachową i głównym problemem jest np. to, że wyłącza się przy nadmiernej produkcji, więc zadanie brzmi: wykorzystajmy tę energię w racjonalny sposób, żeby się nie wyłączało. Te zadania są różne dla różnych grup. Każdy ma swoje problemy, a nasz program jest po to, żeby pomóc klastrom znaleźć właściwe dla nich rozwiązania. Znam jeden przykład, gdzie połączenie osobnymi liniami energetycznymi czterech zakładów, które pracują w różnym rytmie (dojdzie do tego jeszcze magazyn energii) przyniesie natychmiastowo korzyści. Ich wspólna praca i wspólny pobór energii da efekt ekonomiczny. Więc każde rozwiązanie jest dopuszczalne.
Na jakie źródła energii stawia się w Polsce?
Wszystko zależy od potrzeb. Jeżeli miałbym postawić małe źródło przy średnim zużyciu energii, czyli źródło, które nie da mi całej energii, lecz jakąś jej część, to fotowoltaika jest najprostsza technicznie, najprostsza logistycznie i jest najpopularniejsza.
Wiatr jest dla większych graczy, choć mniejsi też mogą w tym uczestniczyć i czerpać korzyści jako udziałowcy. Jednocześnie wiatr jest najtańszym źródłem energii. Jeden megawat uzyskany z wiatru nie ma sensu ekonomicznego, dlatego stawia się teraz 4-6 megawatowe turbiny (zatem na wiatraki stawiać będą duże zakłady np. huta).
Dla mniejszych organizacji można zastosować wszelkie kombinacje, czyli np. biogazownia, fotowoltaika, magazyn energii, być może jeszcze biomasa. Wszystko to razem w miksie może dać intratne rozwiązanie. Należy tu wspomnieć także o pompach ciepła, jako elementach wykorzystania tej energii w sposób nieemisyjny, czyli w sumie zwiększające udział OZE. Pompy ciepła też zyskały ostatnio bardzo wielką popularność. Wszystkie te rozwiązania powinny być łączone w zależności do potrzeb.
Dla miast powstało dedykowane oprogramowanie w ramach energetyki rozproszonej. Informacje na ten temat zamieściliśmy na naszym portalu (energetyka-rozproszona.pl).
To program umożliwiający rozplanowanie źródeł i ich adekwatne dostosowanie. Oczywiście zazwyczaj brakuje nam informacji o konkretnym stanie budynków, ale pracujemy nad tym z Centralną Ewidencją Emisyjności Budynków. Stawiamy na miks.
Jakie kwestie należy wziąć pod uwagę przed samym zainstalowaniem zielonego źródła energii?
Kiedy wiemy czego potrzebujemy, musimy jeszcze odpowiedzieć sobie na masę pytań.
Po pierwsze, czy na danym terenie można ulokować OZE. Samorządy w niektórych planach miejscowych to wykluczyły. Ale wchodzi w życie nowe prawo dotyczące planowania przestrzennego. Dla mniejszych instalacji nie trzeba już pozwolenia
Jeśli jest to teren rolny trzeciej klasy, nie odrolnimy tej ziemi. Ale załóżmy, że to jest piąta-szósta klasa, na przykład czysty piasek. Wtedy możemy wiatrak postawić. Przy większej instalacji potrzebne są zezwolenia środowiskowe. Ale musimy brać pod uwagę ewentualne protesty okolicznej ludności czy warunki przyłączenia. W większości przypadków do dziś są bardzo liczne odmowy. Jak temu zapobiec? Poprzez transparentne uzasadnianie decyzji odmowy przez operatorów. I tworzenie transparentnych warunków przyłączenia. Transparentne oznacza, że wiemy na jakich zasadach warunkach spełnimy wymagania, lub nie. Należy racjonalnie podejście do tematu. W tej chwili zakłada się, że każde źródło mogłoby produkować cały czas, a jeżeli stawiamy wiatrak i fotowoltaikę koło siebie, to będą produkowały jednocześnie. Tak nie będzie. Magazyn energii nie będzie wydawał energii wtedy, kiedy jest niepotrzebna, tylko będzie ją chłonął, w związku z tym będzie raczej ją stabilizował, jeśli właściciel chce na tym zarobić. Czyli możemy liczyć na to, że magazyny energii nie staną się dodatkowym źródłem, tylko stabilizatorem. Wprowadzenie takich warunków wśród operatorów, jest moim zdaniem konieczne. Być może powinny towarzyszyć temu wymogi prawne. W tej chwili prawie nie ma możliwości uzyskania warunków przyłączenia dla większych źródeł. Co więcej, są wydane warunki przyłączenia dla źródeł, które nigdy nie powstaną. Warunki przyłączenia zakładają, że wszystkie źródła produkują maksymalnie bez przerwy, co nie jest prawdą. I dobrze by było, gdyby operatorzy produkcji upubliczniali informację, gdzie są możliwe warunki przyłączenia. Dyskutujemy o tym od wielu lat. Ta kwestia wymaga uregulowania.
Ale co stoi na przeszkodzie, żeby ułatwić pracę sobie i innym? Po prostu operatorzy są przyzwyczajeni do takiego trybu działania. Natomiast prezes URE wprowadził kartę transformacji energetycznej. Zatem idziemy w dobrą stronę. Pozwolenie na budowę po uzyskaniu warunków przyłączenia nie jest problemem. A budowa w przypadku fotowoltaiki potrwa (w zależności od skali) miesiąc, dwa, trzy, a w wypadku wiatraków – rok, dwa, trzy (jeśli zamówiliśmy wcześniej części).