O gospodarce Stanów Zjednoczonych – jej kondycji, kierunku zmian oraz konsekwencjach dla świata rozmawiają Piotr Kuczyński – analityk rynków finansowych i znawca gospodarki amerykańskiej – oraz Kazimierz Krupa.
Chciałbym, byśmy zaczęli od hasła „Make America Great Again” – czy jesteśmy bliżej realizacji tej idei?
Obecnie raczej bliżej chaosu. Nawet zagorzali zwolennicy Trumpa mają dziś problem z argumentacją. Przypomnę, że kiedy podejmował on decyzje wywołujące tąpnięcia na giełdzie, jeden z dziennikarzy nazwał to genialną strategią. W trzy dni Wall Street straciło 6,5 bln dol., by zaraz potem odzyskać 4 bln. Ktoś na tym musiał zarobić, wiedząc, co się wydarzy.
Wtedy pojawiło się zawieszenie ceł, a potem – jakby nic się nie stało – zapowiedź nowych taryf. Co to za sygnał?
To totalny chaos. Sobota: zawieszenie ceł. Niedziela: zapowiedź nowych. To dezorientuje rynki. Trump gra ryzykowną grę, która destabilizuje decyzje produkcyjne, handlowe, inwestycyjne. To przeczy zasadom przewidywalności, która jest fundamentem gospodarki.
Ile kosztuje przeciętnego Amerykanina taka polityka?
Szacuję, że codziennie każdy Amerykanin wydaje ok. 3 dol. na towary z Chin. Jeśli ceny wzrosną o 50 proc., to będzie to już 4,5 dol. dziennie. To przekłada się na 1,5 mld dol. dziennie w skali kraju.
W dodatku chińscy przywódcy zachowują spokój. Działają rozważnie, odpowiadają gestami. Stany? Chaos.
Chińczycy pokazali, że potrafią odpowiadać racjonalnie. Z jednej strony luzują politykę wobec części amerykańskich firm, z drugiej – czekają na konkretne działania USA. Amerykańska strategia natomiast przypomina zarządzanie kryzysem bez planu.
Dolar traci. Co dalej?
Dolar ma dziś pod górkę. Wzrost wartości euro (z 1,08 do ponad 1,14 w trzy miesiące!) pokazuje, jak szybko dolar się osłabia. Obligacje? Trzy dni różnicy i skok rentowności z 3,85 do 4,5 proc. To ogromna zmienność. Kapitał ucieka z aktywów w dolarze.
Czy to początek końca dolara jako światowej waluty rozliczeniowej?
To koniec początku – jak powiedziałby JP Morgan. Dolar jeszcze długo będzie dominował, ale jego pozycja słabnie. Jeśli ten proces wymknie się spod kontroli, może rzeczywiście dojść do zmiany paradygmatu walutowego – z ogromnymi konsekwencjami geopolitycznymi.
Czy w takim razie USA mogłyby dopuścić do utraty pozycji dolara?
Nie sądzę. Taki scenariusz groziłby wojną – dosłownie. Dolar to narzędzie dominacji: 58 proc. transakcji globalnych rozlicza się w tej walucie. Utrata tej roli oznaczałaby utratę globalnej władzy. Stąd m.in. teorie spiskowe o manipulacji ceną złota.
Czyli może być tak, że Amerykanie rozpoczęli proces, którego nie będą umieli zatrzymać?
Jak w balladzie Goethego – „Uczeń czarnoksiężnika”. Proces ruszył, ale może wymknąć się spod kontroli.
Zostawmy USA. Co z Europą?
Europa nie nadąża za zmianami. Planowała cła – Trump je zawiesił, więc i UE wstrzymała swoje działania. Nadal obowiązują jednak 25-procentowe taryfy na stal, aluminium i auta. Sytuacja jest dynamiczna.
A czy USA traktują Unię jak sojusznika?
Formalnie tak. W praktyce – niekoniecznie. Trump i jego administracja nie znoszą UE jako silnego bloku, wolą rozgrywać poszczególne kraje osobno. Dla nich UE to trudny partner – zbyt duży i zbyt zintegrowany.
Czyli to zarządzanie chaosem – dziś jedno, jutro drugie?
Dokładnie. A rynek finansowy nie działa w próżni. Reaguje nie tylko na czyny, ale też na słowa. Dlatego każde wystąpienie Trumpa, nawet nieprzemyślane, może wywołać efekt domina.
Przyszłość zapowiada się „interesująco” – w tym złowrogim, chińskim sensie.
Niestety tak. I właśnie dlatego warto śledzić, co dzieje się na globalnych rynkach.