Szwecja jest stawiana za wzór państwa dobrobytu. Jednak nie jest ona tylko ojczyzną tzw. welfare state. Jest również ojczyzną pierwszego w historii emigranta podatkowego, szwedzkiego tenisisty Björna Borga, który w 1974 r. opuścił rodzinne strony i zamieszkał w Monako, aby uniknąć płacenia bardzo wysokich podatków, nałożonych na najzamożniejszych obywateli.
Sama idea kraju, w którym obywatel ma zapewnioną opiekę medyczną, świadczenia emerytalne, równy dostęp do edukacji i dóbr kultury, jest niezaprzeczalnie światła. Polskie społeczeństwo słusznie podąża w tym kierunku. Należy jednak mieć na uwadze pułapki czyhające na drodze do ogólnospołecznego dobrobytu.
Stare, ludowe porzekadło „Najważniejsze to uczyć się na błędach” , jest wciąż aktualne. Jako Polak z wrodzoną przekorą dodam, że „najważniejsze to uczyć się na błędach…tyle, że najlepiej na cudzych”. W ślad za tym można przytoczyć historię decyzji podejmowanych przez szwedzkich polityków w odniesieniu do systemu fiskalnego, kryzysy, jakie Szwecja napotkała na drodze do społecznego dobrobytu oraz zmiany, które umożliwiły jej przebrnięcie przez trudne czasy. Efektem końcowym stało się utrwalenie państwa, w którym to przeciętnemu obywatelowi żyje się bardzo dobrze.
Koncepcja państwa dobrobytu była rozwijana w Szwecji już od lat 30. XX w. Sukces społecznej harmonii opierany był na progresywnym opodatkowaniu obywateli. W ślad za większymi dochodami szło większe opodatkowanie. Wbrew powszechnie utartym opiniom za takim działaniem nie stało tak zwane „rozdawnictwo”, a logika ekonomiczna. Mówiąc w uproszczeniu – ci, którzy zarabiają więcej, procentowo potrzebują mniej, aby utrzymać się na godnym poziomie. Równocześnie to zamożne osoby mają większą rezerwę finansową, którą można przeznaczyć na wyrównanie szans społecznych. Pułapką, jaką napotkała Szwecja na swojej drodze do społecznej „ziemi obiecanej”, było nałożenie się odpływu środków z podatków dochodowych nałożonych na najzamożniejszych obywateli z kryzysem ekonomicznym, który dotknął Szwecję na początku lat 90. XX w. Wzrost cen ropy naftowej, kłopoty finansowe głównych partnerów biznesowych Szwecji: Stanów Zjednoczonych, Finlandii i Wielkiej Brytanii, jak również wysoka inflacja spowodowała, że utrzymanie polityki sztywnego kursu walutowego stało się niemożliwe. Szwecja pogrążyła się na pięć lat w kryzysie.
Ratunkiem na te kłopoty w przypadku Szwecji okazało się między innymi zmniejszenie obciążenia finansowego nakładanego na najbogatszych, którzy jako inwestorzy muszą posiadać największe rezerwy finansowe. W ślad za tymi zmianami poszły kolejne zwolnienia fiskalne związane ze środkami kumulowanymi przez obywateli Szwecji za granicą, lokowanymi np. w Hiszpanii czy Francji, Holandii, Norwegii oraz w niektórych kantonach Szwajcarii. Tym sposobem ideę welfare state udało się uratować.
Obserwując zmiany społeczno-ekonomiczne w Polsce, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że podążamy śladami Skandynawów. Po wprowadzeniu licznych programów socjalnych, kolejnym pomysłem jest podatek solidarnościowy w wysokości 4 proc. od dochodu powyżej miliona złotych w skali roku, nakładany na najbogatszych Polaków. A co w przypadku możliwego kryzysu ekonomicznego? Jeśli koniunktura u naszych zagranicznych partnerów handlowych pogorszy się, Polska gospodarka może złapać poważną zadyszkę, zwłaszcza że jest mocno skorelowana z kondycją gospodarki niemieckiej, której udział w polskim eksporcie stanowi 28,2 proc. i nadal wzrasta. Polska jest dla Niemiec 7. pod względem obrotu partnerem handlowym, prawie na równi z Wielką Brytanią. Obecnie niemiecka produkcja przemysłowa pikuje, gospodarka jest w stagnacji, Komisja Europejska obniżyła prognozy wzrostu PKB dla Niemiec do 1,1 proc. z 1,8 proc., a samo niemieckie Ministerstwo Gospodarki przyznaje, że nic nie zapowiada poprawy sytuacji. To niepokojące sygnały. Do tego dochodzą częste zmiany podatkowe, nowe, zaskakujące przedsiębiorców regulacje, takie jak np. podniesienie płacy minimalnej, wywracające do góry budżety dużych firm na przyszły rok, a także wspomniane programy socjalne, takie jak 13. emerytura czy 500+ dla wszystkich. Osiągnęliśmy niski deficyt budżetowy, ale to jest właśnie czas, żeby przygotować finanse publiczne na spowolnienie gospodarcze, które wcześniej czy później nastąpi. Co z tego, że w czasie kryzysu „500+” będzie wypłacane, jeśli relatywnie za tę kwotę niewiele będzie można kupić? Na to nałoży się migrowanie najzamożniejszych Polaków do rajów podatkowych, optymalizacje fiskalne czy wstrzymanie inwestycji celem zabezpieczenia bieżącego funkcjonowania przedsiębiorstw w dobie kryzysu. To tylko pogłębi impas.
Warto czerpać z doświadczeń innych, a nie brnąć w ślepy zaułek pułapki „ekonomicznego dobrobytu” w którą kiedyś wpadli nasi sąsiedzi zza Bałtyku. Mam nadzieję, że przysłowiem najtrafniej oddającym stan naszej gospodarki w razie kryzysu będzie „uczmy się na cudzych błędach”, a nie „mądry Polak po szkodzie”.