Advertisement

Patrzę sercem

Z Renatą Wroną, coachem, trenerem rozwoju osobistego, rozmawiała Katarzyna Mazur

Co sprawiło, że zawodowo jesteś dziś w tym, a nie innym miejscu?
Cała moja ścieżka zawodowa oparta jest o komunikację z ludźmi. Ona mnie zawsze fascynowała. Zawodowo przez wiele lat zajmowałam się marketingiem, skończyłam studia w tym kierunku. Jednak przyszedł taki moment, że poczułam się zmęczona wymyślaniem powodów, dla których ktoś ma coś kupić. Zaczęło brakować mi w tym szczerości. To był moment, kiedy postanowiłam rozszerzyć swoją wiedzę o zasoby potrzebne do tworzenia wizerunku. Zetknąwszy się z działaniami PR-owymi poczułam, że jestem bliżej prawdy. Dzięki tej wiedzy i umiejętnościom mogłam skupić się na komunikowaniu, dlaczego coś jest dobre, a nie dlaczego ktoś powinien chcieć to mieć. W tak zwanym międzyczasie zostałam poproszona przez Uniwersytet Warszawski o poprowadzenie studiów podyplomowych z zakresu PR. Szukano praktyka, a ja nim byłam. I to był strzał w dziesiątkę – zakochałam się w prowadzeniu zajęć. Poczułam, jak cudownym jest móc dzielić się wiedzą z innymi. Satysfakcja była ogromna. Kiedy studenci przychodzili do mnie, pytali o szczegóły, pigułki wiedzy, które ode mnie otrzymywali, wykorzystywali w praktyce, byłam niezmiernie szczęśliwa. To był początek mojej przygody z prowadzeniem warsztatów. Następnym krokiem był coaching. Dla uściślenia jednak, żeby nikt z czytelników nie myślał, że tak sobie szkolę czy coachuję, bo lubię: skończyłam studia w tym kierunku. Taki mam charakter, że wszystko, co zawodowo i około zawodowo robię, podpieram papierem. (śmiech) Swoją wiedzę i doświadczenie lubię przekuć w stabilną informację w postaci dyplomu. To informacja zwrotna nie tylko dla klienta, ale i dla mnie, dzięki dyplomom i certyfikatom mam poczucie, że się do czegoś nadaję.

Wspomniałaś o coachingu. Jak to się stało, że poszłaś w tym kierunku?
Wybierając studia w kierunku trenerskim, znalazłam program trener – coach. Zaciekawiło mnie to, a w trakcie nauki zafascynowało i wciągnęło. Na tyle porwała mnie ta droga, że zrezygnowałam z prowadzenia agencji PR.

Dlaczego?
Komunikacja pod kątem rozwoju była mi bliższa. Nie uważam jednak czasu, który poświęciłam prowadzeniu agencji, za stracony. Wiele się nauczyłam i do dziś jest to wiedza, z której mogę korzystać podczas swoich szkoleń chociażby.

Wierzę, że w każdym z nas jest coś dobrego. W jednych dobra jest pełno w innych tylko cząstka. Jeśli nauczymy się dostrzegać tę cząstkę, to przestaniemy się bać ludzi. Każdy może nas czegoś nauczyć i warto poznać różne historie. Trzeba otworzyć siebie na drugiego człowieka, skupić się na tym, co ta osoba ma nam do przekazania, patrzeć na nią sercem. To sprawia, że każdy dzień może być piękniejszy.

Jakie emocje towarzyszyły rezygnacji z prowadzenia agencji PR? Pojawiało się przecież przed Tobą coś całkiem nowego. Miałaś obawy przed tą zmianą?
Jestem osobą dość szybko podejmującą decyzje. Kiedy czuję, że moje serce podąża w jakimś kierunku, a skądś indziej ucieka, to nie mam dużych obaw związanych ze zmianą. Z drugiej strony jestem osobą na tyle ostrożną, że ta zmiana następowała powoli. Przez dwa lata od podjęcia decyzji wejścia na ścieżkę coachingu i szkoleń prowadziłam jeszcze agencję PR. To nie była więc rewolucja, tylko łagodne przejście.

I kompletnie nie miałaś wątpliwości?
Były takie momenty, że zastanawiałam się: a jeśli to wcale nie jest to, co chcę robić? Bardzo szybko jednak zamykało mi się to świadomością: robisz to, co kochasz, a jeśli robisz to, co kochasz, to to musi wyjść.

Weszłaś w branżę może nie całkowicie odmienną od tej w której przez wiele lat pracowałaś, ale jednak inną. Inny klient, inne potrzeby. Co musiałaś zrobić, żeby go na swojej drodze spotkać?
To wcale nie był inny klient. Jak obsługiwałam jako agencja firmy, to widziałam, jakie są tam problemy, jak działa PR wewnętrzny i zewnętrzny. Tę wiedzę i te kontakty mogłam wykorzystać w pracy jako trener. Prowadzę szkolenia w biznesie i uczę ludzi komunikacji. To się wszystko bardzo ładnie zazębiło, tylko teraz więcej mówię o jednostce, człowieku, a mniej o produkcie jako takim. To ważne, żeby pamiętać, że klientem zawsze jest człowiek.

Inna jest jednak formuła – kiedyś pracowałaś z klientem zbiorowym, w szkoleniach także, a w coachingu zostajesz z człowiekiem jeden na jeden.
Masz rację, idąc na sesję coachingową, muszę się wyabstrahować od bycia trenerem, mentorem. Skupiam się na tym, żeby nie doradzać, żeby to mój rozmówca znajdował w sobie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Koncentruję się na technikach coachingowych, żeby wysłuchać drugiego człowieka, zrozumieć go i wyzbyć się potrzeby doradzenia mu, co ma zrobić. Staram się nie patrzeć przez pryzmat siebie i swojego doświadczenia, skupiać się na osobie, która ze mną rozmawia. To jest nie lada sztuka. Ta umiejętność przydaje się także w szkoleniach i warsztatach. Idąc na szkolenie, skupiam się na tym, jaką wiedzę chciałabym przekazać, co uczestnicy warsztatu czy szkolenia powinni pozyskać po spotkaniu ze mną, ale chętnie też w swojej szkolenia wrzucam pytania coachingowe. Dzięki nim z tej grupy 30, 40, a czasem 100 osób mogę trafić do każdego indywidualnie. Czasem wystarczy jedno właściwe pytanie. Wcale nie muszę znać na nie odpowiedzi. Chodzi o to, żeby ono zaczęło pracować w człowieku.

Coaching i prowadzenie szkoleń, powodują, że masz poczucie wpływu?
Tak. Mam takie motto, którym się kieruję: chciałabym, żeby świat po mnie był lepszy niż świat przede mną. I wiem, że nie zmienię wszystkiego i wszystkich wokół. Daleka jestem od takich ambicji. Jednak jeśli pomogę choć jednej osobie, jeśli po spotkaniu ze mną będzie jej się żyło lepiej, zarabiało lepiej albo szybciej awansuje, czy odczuje szczęście w życiu prywatnym, to mam z tego wielką satysfakcję.

Co Ci pozwoliło mieć dziś tę ciekawość, otwartość, szacunek do ludzi i ich różnorodności?
Na pewno miałam to w sobie zawsze. Jestem bardzo wrażliwą osobą, skupioną na tym, co inni czują, myślą, co się z nimi dzieje. Pewnie dlatego przez wiele lat poszukiwałam właściwej drogi dla siebie. Dlatego też zapewne w marketingu moja wrażliwość czuła się niekomfortowo, że tak to ujmę. W każdym razie wykorzystałam tę swoją wrażliwość nie jako usprawiedliwienie do załamywania się, a po to, żeby coraz skuteczniej pomagać innym. Wolę być wrażliwa i pozwolić na to, że czasem ktoś to wykorzysta, niż być pokryta skorupą i nie czuć nic.

Renata Wrona

Część Twojej pracy, szczególnie książek i treści na fanpage’u skierowana jest do kobiet. Uważasz, że potrzebujemy się wspierać, gromadzić, mieć liderki, przewodniczki bardziej, inaczej niż mężczyźni?
Myślę, że inaczej niż mężczyźni. Będę się teraz posługiwała stereotypami, przepraszam wszystkich, którzy się ze mną nie zgodzą, bo oczywiście też mają rację. (śmiech) Gros szkoleń, które prowadzę w dużych firmach, to szkolenia, w których w dużej mierze uczestniczą mężczyźni. Oni chcą się rozwijać, mają ciekawe pytania. To, co ich odróżnia od kobiet, to niechęć do publicznego otwierania się i wyrażania swoich myśli, zwłaszcza jeśli dotyka to sfer prywatnych czy głębszych przemyśleń. Jeśli chodzi o kobiety, to od czasów wspólnego darcia pierza działamy gromadnie. To nam zostało do dziś. Pewne sprawy musimy przedyskutować, skonsultować między sobą. Właśnie dlatego kieruję wpisy na fanpage’u oraz swoje książki do kobiet, co nie przeszkadza mi jednak prowadzić sesji coachingowych z mężczyznami.

Masz poczucie, że swoją aktywnością otwierasz innym kobietom drzwi do innego świata, tak zawodowo, jak i życiowo?
Liczę na to, że tak jest. Kobiety mają wszelkie predyspozycje, żeby być liderkami. Mają świetne wykształcenie, doświadczenie, są wielozadaniowe. To, czego nam często brakuje, to odwaga i umiejętność podejmowania ryzyka. Kiedy mężczyzna ma na coś ochotę, robi to. Jak dostaje propozycję nowej pracy, to jeśli dojdzie do wniosku, że mu się to opłaca, to w to najpierw wchodzi, a później się zastanawia, czy da radę. Kobieta w podobnej sytuacji najpierw zaczyna się zastanawiać, czy da radę. Już na starcie podcina sobie skrzydła. Podczas szkoleń staram się mówić kobietom, żeby oczywiście rozpatrywały za i przeciw w konkretnych sytuacjach, ale też żeby słuchały swojej intuicji. Jeśli ona podpowiada: rób to!, to działaj.

Kiedy zaczynałaś swoją przygodą z coachingiem, jakie obawy Ci towarzyszyły przed tym spotkaniem jeden na jeden?
Przede wszystkim jestem bardzo ciekawa każdej osoby i od każdego bardzo dużo się uczę. Coaching pozwolił mi poznać kompletnie inny punkt widzenia niż mój własny. Natomiast największą moją obawą przez to, że szkoliłam ludzi i nie jestem już najmłodsza, mam jakieś doświadczenie życiowe, było to, czy będę potrafiła nie dawać rad.

I udało się?
W tej chwili umiem to oddzielić, ale podczas pierwszych sesji aż mi się wyrywało: zrób tak i tak! (śmiech)

Dziś jako coach jesteś w stanie odpierać ataki, że to jest kierunek szamański?
Wiem, że to jest zwyczajnie nieprawda, więc radzę sobie z takimi zarzutami. Mnie martwi fakt, że w coachingu niestety zdarzają się osoby, które nie są stricte coachami, tylko tak się nazywają, robiąc w ten sposób krzywdę innym coachom i klientom. Mylą doradztwo i mentoring z coachingiem. Jeśli ktoś się pyta, czym jest coaching, chętnie odpowiadam. Jeśli pyta, czy jest to pranie mózgu, mówię, że nie. Jeśli pyta, czy jest to szamaństwo, zaprzeczam. I jestem święcie przekonana, że wiem, co mówię. Natomiast jeśli ktoś pyta, czy jest to specyficzna forma pracy, na którą nie każdy jest gotów, odpowiem, że tak. Jeśli ktoś przychodzi do mnie jako coacha i chce porady, muszę mu uświadomić, że to praca na zasobach klienta, że podczas coachingu padają specyficzne pytania, które mają coś otworzyć, pozwolą pokazać szeroki wachlarz możliwości. Nie oceniam, nie potwierdzam, nie sugeruję, nie patrzę na problem ze swojej perspektywy.

Powiedziałaś o tym, że na rynku pojawiają się coachowie, którzy de facto nimi nie są. Czym się kierować, wybierając osobę do coachingu dla siebie prywatnie czy do firmy.
Jestem zwolenniczką potwierdzania predyspozycji i umiejętności danej osoby. Po to kończyłam studia podyplomowe, żeby nie tylko mieć wiedzę, ale i potwierdzenie, że korzystam z dobrych metod i mogę to udowodnić potencjalnemu klientowi. Jako coach sama zrobiłam międzynarodowy certyfikat ICF i to jest potwierdzenie, że to co robię, robię dobrze i profesjonalnie. Zawsze warto dowiedzieć się, czy osoba, z którą rozpoczynamy współpracę, ma certyfikat, dyplom, dowód poświadczający wykształcenie, wyszkolenie. Jeśli ktoś kończył dwudniowy kurs coachingu, nie jest coachem, tylko osobą, która skończyła dwudniowy kurs. Jak skończę tygodniowy kurs hiszpańskiego, mogę uczyć tego języka? Raczej nie. To samo dotyczy coachingu.

Wracając do Ciebie bezpośrednio, jakie masz plany dotyczące swojej zawodowej ścieżki?
Mam nadzieję, że ta chwila w której jestem, będzie trwała. (śmiech) Chcę i szkolić, i coachować. Liczę na to, że w przyszłości będę też nauczycielem mindefulness. W tej chwili jestem na ścieżce, która ma doprowadzić mnie do odpowiedniego poziomu wiedzy i oczywiście certyfikacji. Mam też w planach wydanie trzeciej książki, nad którą właśnie pracuję. Będzie dotyczyła relacji.

Powiedz, proszę, naszym czytelniczkom, jak to zrobić, żeby im się tak samo chciało jak Tobie się chce?
Rozbudzić w sobie ciekawość dziecka i pozbyć się strachu przed innymi ludźmi. Wierzę, że w każdym z nas jest coś dobrego. W jednych dobra jest pełno, w innych tylko cząstka. Jeśli nauczymy się dostrzegać tę cząstkę, przestaniemy się bać ludzi. Każdy może nas czegoś nauczyć i warto poznać różne historie. Trzeba otworzyć siebie na drugiego człowieka, skupić się na tym, co ta osoba ma nam do przekazania, patrzeć na nią sercem. To sprawia, że każdy dzień może być piękniejszy.

Najnowsze

Bogaci młodzi wyjątkowi

Z czym młodzi wchodzą w biznes Z Miłoszem Brzezińskim, doradcą w zakresie efektywnościi społecznego rozumienia zjawisk psychologicznych, wykładowcą w PAN,rozmawia Beata Tomczyk. Czy młodzi mają szansę...

E-MOBILITY

e-mobilityPobierz

FAKTORZY ROKU

Faktorzy_rokuPobierz

Rynek PRS

rynek_PRSPobierz

Deweloper Roku 2023

deweloper_rokuPobierz