Z Wojciechem Zarembą, fotografem, menedżerem, rozmawia Katarzyna Mazur
Jak udaje się Panu łączyć aktywność zawodową z działalnością artystyczną? Czy te dwa światy się przenikają, czy to dwie różne historie?
To zdecydowanie dwa różne światy, ale istnieją obok siebie i się przenikają. Ze względu na pracę dużo czasu spędzam w Afryce, co w dużej mierze stymuluje mnie, aby dokumentować otaczającą mnie rzeczywistość. Każdy z nas lubi robić zdjęcia, więc dokumentuję świat, który mnie otacza, fotografując. A że żyję w Ghanie, kraju praktycznie w Polsce nieznanym, bardzo mało turystycznym, to moje zdjęcia ludzi interesują. Ghana to jest typowa, dzika, czarna Afryka Zachodnia. Ma wiele uroku. Można tam np. wyjść na plażę i nie spotkać nikogo. W Polsce chyba w ogóle jest to niemożliwe. Można spotkać fantastycznych ludzi, którzy mają bardzo mało, ale wyglądają na szczęśliwych. Wielką radość daje mi robienie zdjęć tym ludziom, którzy żyją w tym jakże innym od naszego świecie, mają zupełnie inne potrzeby i inne możliwości.
Tak jak Pan wspomniał, większość z nas lubi robić zdjęcia, tylko robimy to albo na potrzeby swojego albumu, albo do swojej chmury. A Pan wychodzi z nimi troszkę szerzej.
To nie była moja inicjatywa. Pokazywałem zdjęcia różnym ludziom i słyszałem słowa uznania, słyszałem, że mają wartość fotograficzną. To bardzo cenne, ale według mnie najważniejsza jest ich wartość poznawcza i dokumentalna. W Ghanie ludzie żyją skromnie, natomiast to nie znaczy, że są nieszczęśliwi. Żyją po prostu inaczej, mają mniejsze potrzeby, mieszkają w zupełnie w innych warunkach. Moje zdjęcia pokazują, że ludzie niekoniecznie muszą mieć buty, niekoniecznie muszą jeździć samochodami, żeby się uśmiechać. Tam bardzo ważne są więzy rodzinne, ludzie się wzajemnie wspierają, dziadkowie, rodzice, wnukowie, wujkowie żyją w jednym miejscu. To jest siła tej społeczności. Równie silne są relacje sąsiedzkie, społeczne. Dużo się ze sobą rozmawia, dyskutuje. My w Europie mamy komórkę, komputer i to są nasze narzędzia służące do komunikacji, a tam przeważa rozmowa, spojrzenie, taniec, muzyka, śpiew, spacer, czyli coś, co można poczuć, czego można dotknąć. To daje niesamowitą energię. Z komputerem człowiek nie ma takiej relacji, mimo że może dostać jakąś miłą informację. Ale komputer nie spojrzy w oczy, nie dotknie. Natomiast jak się z kimś rozmawia i ktoś jest zadowolony albo chce okazać radość, to uczyni to uśmiechem, czy gestem. To buduje. To jest rzeczywiste.
Spędzając czas w Ghanie, dzieli się Pan z Ghańczykami swoją polską, europejską duszę?
To ja przyjeżdżam do Ghany, a nie Ghana do mnie. Na mnie tam nikt nie czeka. Jak przyjechałem tam pierwszy raz, a miałem różnego rodzaju doświadczenia w różnych korporacjach, czyli działania szybko, na wczoraj, byłem mocno zdziwiony, bo działanie w tempie, na czas tam nie działa. Oni nie wiedzą, o co chodzi, dlaczego chcę wprowadzać coś, co jest sprzeczne z ich duchem, rytmem życia. Trzeba to wziąć bardzo poważnie pod uwagę. Trzeba zrozumieć, że ci ludzie żyją w innym rytmie, który wynika z różnego rodzaju uwarunkowań. Na przykład w Polsce przed przyjściem zimy, myślimy o tym, że trzeba kupić kurtkę, buty, że będą większe wydatki na ogrzewanie. Oni tych problemów nie mają. Tam w zasadzie cały rok można chodzić w dwóch koszulach, w jednej parze spodni, można mieć buty, ale jak tych butów nie ma, to też się przeżyje. Opał jest potrzebny tylko i wyłącznie po to, żeby coś ugotować, ale na pewno nie po to, żeby się ogrzać. Wystarczy dach, żeby deszcz nie padał na głowę. Te potrzeby są inne i one warunkują zachowania. Podobnie jest z jedzeniem. Tam jedzenie jest dostępne. W Ghanie ziemie są bardzo urodzajne, jest ona drugim na świecie producentem kakao, czołowym producentem soi i oleju palmowego. To nie jest biedny kraj. Ma złoto i diamenty, a w 2011 roku odkryto ropę naftową i gaz. Jednak tam nikt się nie zastanawia, co będzie jutro. Jutra nie ma. Liczy się tylko dziś. Dlatego miałem początkowo kłopot, żeby z nimi cokolwiek planować. Jestem w Ghanie od 2014 roku. Jak trochę ogarnęłam biznes, mniej więcej zrozumiałem, gdzie jestem, stwierdziłem, że zbiorę swój zespół i poproszę ich o przygotowanie planu na rok przyszły. Jeden z menedżerów, odpowiedzialny za produkcję, powiedział mi, że on nie będzie tego robił. Zapytałem, dlaczego, a on odpowiedział, że nie wie, co będzie w przyszłym roku, czy będzie żył, więc jak ma napisać, ile będzie produkował. Musiałem się z tym zmierzyć i znaleźć taką metodę, żeby z jednej strony uszanować ich spokój, dystans, a z drugiej osiągnąć swój cel. Afryka uczy cierpliwości. Próbowałem sprowadzać do pracy w Ghanie Polaków, obywateli Stanów Zjednoczonych, Hiszpanów, Niemców. Wszyscy chcieli Afrykę zmienić. Tego się nie da zrobić i nie jestem pewien, czy to jest potrzebne. Każdy jest jakiś, każdy jest specyficzny, każdy jest jedyny w swoim rodzaju i to trzeba uszanować. To jest wartość. W Afryce zrozumiałem na przykład, że jeżeli nie odebrałem jakiegoś telefonu, to nic się nie stało. Oddzwonię za pięć minut albo za godzinę. Afryka nauczyła mnie też, że możemy mieć naprawdę piękne plany, ale powinniśmy być przede wszystkim skoncentrowani na tym, co jest teraz. To jest najważniejsze. Dlaczego nie iść na kawę teraz? Po co to odkładać? Tu ludzie na przykład stoją w kolejce czy na przystanku, czy nawet w pracy coś robią i nagle ktoś coś tam dwa razy puknie, ktoś tam, załóżmy, trzy razy podbije i już się zaczynają ruszać, tańczyć, emanują energią, są zadowoleni i uśmiechnięci. U nas tego nie ma, a wydaje mi się, że jeżeli moglibyśmy coś z Afryki wziąć, to ich stosunek do życia. Bo naprawdę nie jest ważne, kto ile ma pieniędzy, ile ma w posiadaniu dóbr, ważne jest to, co ma w duszy i w sercu. Jeżeli jest w stanie wydobyć z każdej chwili radość, to jego życie będzie miało zupełnie inny charakter. Natomiast jeżeli będziemy ciągle się zagryzać, jeżeli ciągle będziemy mówili, że mamy za mało, że może być jeszcze lepiej, że jeszcze może być nie wiadomo jak, to stracimy to, co jest. Tego cały czas się uczę.
Przywozi Pan do Europy Ghanę nie tylko w postaci swoich zdjęć, ale też w postaci prac tamtejszych artystów. Co Pana uwiodło w tej sztuce?
Zupełnie inne spojrzenie na świat. My, Słowianie mamy często melancholijne podejście, a nasza sztuka często jest smutna, wręcz depresyjna. Natomiast sztuka w Ghanie jest ekspresyjna, kolorowa, radosna, ma pozytywny przekaz. Jej siła płynie z jasnych kolorów, czerwonych, żółtych, zielonych. Nie ma praktycznie czerni, szarości, smutku. To mnie urzekło. Spotkałem na swojej drodze T.T. Blankstona, który jest miejscowym uznanym malarzem. Maluje od przeszło 30 lat. Jego obrazy są pozytywne. Nasze życie jest takie, jakie jest. Mamy dużo stresów, dużo nerwów i dużo powodów do wydatkowania energii. A jak się spojrzy na taki pozytywny obraz, jak się zobaczy coś ciepłego, to może trochę dać kopa, oderwać od codzienności. Wiele osób przychodzi na wystawy i odbiera te prace podobnie jak ja. Nawet chcą je kupować. Na razie jednak ich nie sprzedaję. Chcę je promować.
Jeżeli już wspomniał Pan o kupowaniu obrazów i sprzedawaniu sztuki, Pan sprzedaje swoje zdjęcia? Jeśli miałbym ocenić siebie w tej materii jako biznesmena, to mam absolutnie wynik minusowy. (śmiech) Tylko i wyłącznie inwestuję. Mam pracę, zabezpieczone potrzeby finansowe, więc mogę sobie pozwolić, żeby wydawać zarobione pieniądze na swoje hobby. Wydałem już drugi album ze zdjęciami pt. „Dzieci Ghany”, który pojawi się na przełomie roku. Robię też wystawy fotograficzne. Bawię się tym, cieszę, nie patrzę na tę działalność jako na źródło utrzymania, tylko na możliwość podzielenia się tym, co zrobiłem i co ludziom się podoba. To daje mi na razie wielką satysfakcję.