Trzech profesorów odkryło i udowodniło, że nowoczesny i bezpieczny rynek finansowy nie może istnieć bez nadzoru i gwarancji państwa.
Jan Kozerski
Ben Bernanke, Douglas Diamond, Philip Dybvig otrzymali nagrodę Nobla z ekonomii za udowodnienie, że banki nie są zwykłymi firmami i ich upadłość może mieć katastrofalne skutki dla gospodarki. Skoro więc państwo ma je ratować, to oznacza, że banki muszą poddać się szczególnej kontroli z jego strony. Technicznie nie dostali nagrody Nobla z ekonomii, bo takowa nie istnieje. Fundator słynnych nagród – wynalazca dynamitu Alfred Nobel, nie przewidział bowiem przyznawania nagrody w tej dziedzinie. Jednak od 1968 r. przyznawana jest nagroda im Alfreda Nobla właśnie z ekonomii, stąd jej potoczna nazwa.
Koledzy z czasów studenckich
Trzej laureaci badania przeprowadzili we wczesnych latach 80. Ich analizy miały ogromne znaczenie praktyczne w regulowaniu rynków finansowych i radzeniu sobie z kryzysami finansowymi. Najbardziej znany z tej trójki to Ben Bernanke (urodził się w 1953 r.) od lutego 2006 r. do stycznia 2014 r. był szefem amerykańskiego Banku Centralnego (czyli Rezerwy Federalnej – słynnego FED). Chociaż szefa FED wskazuje prezydent, to jest to instytucja prywatna. Mianowany był na swoje stanowisko przez republikanina Georga W. Busha i demokratę Barracka Obamę.
Drugi z nagrodzonych Douglas Diamond (także urodzony w 1953 r.) doktoryzował się w 1980 r. na Uniwersytecie w Yale, a obecnie od kilku dekad wykłada na Uniwersytecie w Chicago, ale jest jednym z najczęściej nagradzanych profesorów ekonomii. Wykłada też gościnnie na uczelniach w Hongkongu i Niemczech. Bernanke był szefem w czasach kryzysu (2008-2009) określanego największym od czasów słynnego Wielkiego Kryzysu z 1929 r. i następujących po nich „chudych” lat 30. W latach 80. Bernanke udowodnił, że upadek banków w 1929 r. na początku Wielkiego Kryzysu nie był tylko skutkiem, ale też przyczyną kolejnych „chudych” lat. Inaczej mówiąc, gdyby państwo pomogło przetrwać bankrutującym bankom, to kryzys szybciej zostałby pokonany.
Trzeci z laureatów Philip Dybvig jest „młodzieńcem”, bo urodził się w 1955 r. Skończył studia matematyczne i fizykę. Jest profesorem bankowości i finansów na Uniwersytecie Washingtona w St. Louis. Razem z Diamondem w 1983 r. opublikował model, który pokazywał, jak banki służą gospodarce, odpowiadając za płynność w gospodarce. I jak ta rola może się źle skończyć, jeżeli banki nie mają ubezpieczenia depozytów (na przykład w Polsce jest gwarancja 100 proc. wypłat do 100 tys. euro trzymanych w banku) lub innej ochrony.
Właśnie ich pionierskie prace z lat 80. zostały wykorzystane i sprawiły, że kryzys z lat 2008-2009 był dużo płytszy, niż można się spodziewać. Bernanke, stojąc na czele FED, zaczął ratować banki, aby nie było powtórki z lat 30. Dlatego upadek Lehman Brothers nie pociągnął za sobą bankructwa kolejnych instytucji.
Diamond odkrył prostą zależność. Banki mają informacje o „swoich” kredytobiorcach. Zbierają informacje, które pozwalają im różnie traktować klientów. Ci bardziej wiarygodni dostają lepsze warunki niż ci w gorszej sytuacji. Wbrew pozorom to kluczowa wiedza dla gospodarki. Gdy bank upada, a inne instytucje finansowe tracą dostęp do wiedzy zgromadzonej na temat takiego klienta, to szkodzi to całej gospodarce.
Philip Dybvig z kolei badał, jak zbudować relację oszczędzających w bankach, którzy chcą mieć stały dostęp do swojej gotówki (jak tylko jej potrzebują). Z sytuacją kredytobiorców, którzy w zdecydowanej większości nie są gotowi przecież spłacać kredytów wieloletnich na każde żądanie. Kwestia płynności aktywów bankowych i bezpiecznego poziomu rezerw jest kluczowa dla stabilnego rozwoju gospodarki. Każdy bank, nawet w świetnej sytuacji finansowej, jeżeli klienci pójdą jednocześnie i poproszą o wypłaty swoich pieniędzy, może zostać zniszczony w kilka dni. Wystarczy dobrze nagłośniona plotka o kłopotach banku i szturm klientów wypłacających pieniądze może stworzyć kulę śnieżną kryzysu. Dziś to wydaje się oczywiste. Dlatego w Polsce w 2008 r. jednym ze sposobów walki z kryzysem było podniesienie gwarancji państwa na depozyty bankowe do 100 tys. euro (z 50 tys.). Takie działanie uspokoiło dużą część klientów i powstrzymało ich przed nerwowymi działaniami.
To zaś prowadzi nas do kolejnego dziś oczywistego już wniosku, że sektor bankowy musi być regulowany i nadzorowany przez państwo.
Od lat trwał spór, jak duży nadzór i regulacje są odpowiednie. Kryzys z lat 2008-2009 pokazał, że problemem jest brak nadzoru lub to, że jest on za słaby. Problemy miały te instytucje, które nie były w wystarczający sposób monitorowane.
Jest jeszcze kwestia elementarnej sprawiedliwości. Przecież nie może być tak, że sektor sobie zarabia w dobrych czasach miliardy, menedżerowie dostają setki milionów dolarów wynagrodzenia, a jak się zaczynają kłopoty, to się nie denerwują, tylko idą do państwa i mówią: nie możecie nam pozwolić zbankrutować, bo wszyscy na tym ucierpią. I to jest dziś główny problem. Jak ustalić te relacje, aby zabezpieczenie przed bankructwem ze strony państwa nie powodowało lekkomyślnych i ryzykownych decyzji. O wyciąganiu gigantycznych wynagrodzeń z banków nie wspominając.
Dlaczego tak naprawdę dostali nagrodę Nobla?
Wszystko sprowadza się do odpowiedzi na banalne (z pozoru) pytanie, dlaczego banki powinny istnieć? Przed 1980 r. uważano je przede wszystkim za pośredników łączących pożyczkobiorców i pożyczkodawców. Zakładano, że banki pożyczają pieniądze, które są lokowane u nich w formie depozytów tym, którzy potrzebują pożyczyć pieniądze.
W latach 1929-1933 całkowita produkcja gospodarcza Stanów Zjednoczonych spadła o ponad 30 proc. W tym samym okresie stopa bezrobocia wzrosła z 3 proc. do prawie 25 proc. Był to ekonomiczny upadek o ogromnych rozmiarach.
Początkowo większość ekonomistów przypisywała winę lekkomyślnym inwestycjom i masowym wydatkom na budowę infrastruktury. Gdy okazało się, że zyski nie będą tak duże, jak szacowali inwestorzy, to rozczarowanie inwestorów (wycofywanie pieniędzy) doprowadziło do czegoś, co my znamy dziś jako Wielki Kryzys.
Ceny akcji spadły. Pensje ludzi spadły. Gospodarka się rozpadła. W tej historii brakowało jednak opisania roli banków w tym dramacie.
W 1963 r. słynny ekonomista (i noblista!) Milton Friedman wspólnie z mniej znaną Anną Schwartz przedstawili bardziej złożone wyjaśnienie, które radykalnie zmieniło nasze rozumienie Wielkiego Kryzysu. Wierzyli, że „podaż pieniędzy”, za którą odpowiadały banki, była centrum całego kryzysu.
Ich argumentacja wyglądała mniej więcej tak. Bank centralny postanowił w tym czasie przeciwdziałać kryzysowi, podnosząc stopy procentowe. Zarządzający wierzyli, że uniemożliwi to lekkomyślnym inwestorom giełdowym pożyczanie i inwestowanie pieniędzy w aktywa (akcje) spekulacyjne. I tak się stało. Jednak podwyżka stóp procentowych również zdławiła „podaż pieniądza”.
Zwykli ludzie i firmy nie mogli pożyczyć pieniędzy, nawet jeśli rozpaczliwie ich potrzebowali, bo były za drogie. Wpłynęło to na wyniki gospodarcze i ostatecznie pogłębiło kryzys.
Do tego doszła kruchość systemu bankowego, który opiera się na zaufaniu. Gdy pojawiło się uczucie paniki, to ludzie martwili się o swoje depozyty. Nie byli do końca pewni, czy banki wywiążą się ze swoich zobowiązań wobec nich (oddadzą powierzone im pieniądze). A gdy histeria narastała i ludzie masowo wycofywali swoje pieniądze, to banki zaczęły padać. Nieliczne instytucje bankowe, które przetrwały, zwolniły pracowników i ograniczyły działalność. Całkowita podaż pieniądza spadła, pogłębiając kryzys.
Formalnie uznano znaczenie systemu bankowego i pokazano, jak upadki banków nasiliły Wielki Kryzys. Jednak nadal nikt nie uchwycił pełnego zakresu zaangażowania systemu bankowego we wspomaganie/hamowanie produkcji gospodarczej.
Aż do 1983 r., kiedy Ben Bernanke przedstawił inny pogląd na to, dlaczego banki miały kluczowe znaczenie dla kryzysu. „To nie była tylko podaż pieniądza” – oświadczył. Upadek systemu bankowego nałożył dodatkowe koszty zarówno na kredytodawców, jak i kredytobiorców. Bez działających normalnie banków właściciele małych firmy mieli olbrzymie trudności z pozyskiwaniem funduszy w akceptowalnej cenie. Z kolei emeryt mający kilkaset dolarów nie był w stanie powierzyć swoich oszczędności tak, aby coś na tym zarobić. Bernanke pokazał coś, co dziś wydaje się oczywiste. Że takie załamanie musi skutkować gigantycznym kryzysem finansowym.
Podsumowując, banki muszą przetrwać recesję gospodarczą. Jeśli tego nie zrobią, recesja zamieni się w katastrofę finansową. Wkrótce po nim dwóch innych ekonomistów, wspomniani koledzy ze studiów Diamond i Dybvig, stworzyło model, który ustalił rolę, jaką banki pełnią w gospodarce. Innymi słowy, pokazali, dlaczego banki w ogóle istnieją.
Na przykład, gdyby oszczędzającym (deponującym) pieniądze w bankach zależało tylko na zwrocie z inwestycji, to sami znaleźliby możliwości. Mogą przecież sami pożyczyć pieniądze np. deweloperowi i samemu zarobić znacznie więcej. Dlaczego tego nie robią? Bo potrzebują stałego dostępu do pieniędzy. To właśnie zapewniają banki: łatwy dostęp do pieniędzy.
Oczywiste jest, że banki nie będą miały pieniędzy, aby spłacić wszystkich klientów, jeśli wszyscy zażądają tego od razu. Jednak wiedzą, że jest to mało prawdopodobne i to założenie działa całkiem dobrze w większości przypadków.
Co jednak jeżeli bank i tak upada? I tutaj nagrodzeni wykazali, dlaczego musi istnieć system wypłaty przynajmniej części zgromadzonych pieniędzy. W 1983 r. Diamond i Dybvig pokazali, w jaki sposób „ubezpieczenie depozytów” (w Polsce działające jako Bankowy Fundusz Gwarancyjny) zapobiega takiej ewentualności. Pokazali, jak prosta obietnica od strony trzeciej całkowitego (lub częściowego) pokrycia depozytu w wypadku upadłości banku powstrzymuje ludzi od dokonywania masowych wypłat, czyli napadów paniki.
I choć to wszystko dziś brzmi jak oczywista prawda, to 39 lat temu Diamond i Dybvig udowodnili tę zależność za pomocą modeli matematycznych.
Trochę to przypomina żart z „Principia Mathematics” (Zasad matematyki) Bertranda Russella i Alfreda Northa Whiteheada opisali oni dowód, na to, że 1+1 = 2. Zajęło im to, bagatela, 360 stron. Ustalając tę bardzo podstawową relację, opisali, co właściwie oznaczają „1”, „2”, „plus” i „równa się”, używając logiki formalnej.
I chociaż Bernanke, Diamond i Dybvig nie stworzyli zasad ekonomii, to stworzyli matematyczne podstawy do badania i zrozumienia systemów bankowych. Jak napisał w uzasadnieniu przyznania im nagrody Komitet Noblowski: „Współczesne badania dotyczące systemów bankowych wyjaśniają, po co nam są potrzebne banki, jak uczynić je mniej podatnymi na kryzysy i jak upadki banków zaostrzają kryzysy finansowe. Podstawy do tych badań stworzyli na początku lat 80. właśnie Ben Bernanke, Douglas Diamond i Philip Dybvig. Ich analizy miały ogromne znaczenie praktyczne w regulowaniu rynków finansowych i radzeniu sobie z kryzysami finansowymi”.
Dlatego Ben Bernanke, Douglas Diamond, Philip Dybvig zdobyli Nagrodę Nobla. Darwinizm ekonomiczny ma do dziś wielu zwolenników. Że upadki firm, a banki są firmami, są zasłużoną karą za złe zarządzanie i nie wolno im zapobiegać, bo wówczas grozi sytuacja, w której kolejne zarządy banków będą lekceważyć zasady i źle oceniać ryzyko, bo wiedzą, iż przecież kary nie będzie, bo nikt nie pozwoli im upaść. Dlatego pewnie jakiś kolejny Nobel trafi do tego, kto odkryje, w jaki sposób można zapewnić bankom bezpieczeństwo, ale jednocześnie nie pozwolić im wydawać kasy bez opamiętania w czasach prosperity i podejmować nieuzasadnionych ryzyk.